sobota, 19 listopada 2011

basiu

17 listopada to Dzień wcześniaka. Dowiedziałam się o tym późnym wieczorem, w jakimś serwisie informacyjnym na tvn24 poruszono ten problem. Narzekano na słabą(?) opiekę medyczną nad dziećmi przedwcześnie urodzonymi. Zainteresowałam się tym tematem, Fundacją Wcześniak, stronami poświęconymi tematyce dzieci takich jak Basia. Na jakiejś tam stronie znalazłam opisane historie mnóstwa dzieci, z naprawdę małymi masami urodzeniowymi, poniżej 900 gramów, zmagających się z sepsą, miliardem zakażeń, operacjami serduszka, wycinaniem torbieli z mózgów etc, etc, etc... Po tym wszystkim uderzyła mnie myśl, jak wiele szczęścia miała Basia, że to wszystko ją ominęło. Potem pojawiła się druga, jeszcze intensywniejsza - jak wiele moja mała córeczka przeszła.
Basiu. Byłaś bardzo silna. Jesteś. Jesteś silniejsza niż ja kiedykolwiek byłam. Boję się, że zapomnę kiedyś o tym, jak bardzo Cie podziwiam. Że obie zapomnimy. Że będziesz miała 15 lat, będziemy się kłócić o bałagan w pokoju, a Ty będziesz pisać w pamiętniku, jak bardzo mnie nienawidzisz.
Moja mała córeczka w swoim wątłym ciałku wywalczyła to, o co większość z nas pewnie nigdy nie będzie musiała walczyć. Wywalczyła sobie życie. I teraz gdy na nią patrzę, chciałabym, żebyśmy obie zawsze pamiętały o tym.
Piszę te notkę w nadziei, że Basia kiedyś ją przeczyta. I nie obchodzi mnie, że nie pasuje za bardzo do mojego zabawno-ironicznego bloga ćwierćfeministki.

wtorek, 15 listopada 2011

operator maszyn

Uwielbiam obserwować Basię, rozwijającą nowe połączenia neuronowe. Przy ćwiczeniu każdej nowej czynności zachowuje się jak niewprawny operator maszyn. Podaję Basi grzechotkę. Widać w oczach intensywną pracę mózgu. Nawigacja zaczyna działać. Basia wyciąga rączkę, o centymetry mija się z celem. Podejmuje kolejną próbę. Tym razem cel został dobrze zlokalizowany, ale chwyt zbyt słaby, grzechotka wypada z łapy. Trzecia próba - w oczach maluje się duma i tryumf, grzechotka została złapana. Teraz jeszcze tylko wsadzę ją do buzi i będziecie mnie mogli nazywać grzechotkowym mistrzem - zdaje się mówić Basia. Myśli. Otwiera pyszczek. Powoli kieruje zabawkę w stronę swojej paszczy. Plask. Tym razem trafiła w czoło. W swojej wytrwałości podejmuje kolejne starania, obrywa kolejno nos i policzek. I w końcu jest! Udaje się wpakować różowo-zielonego brzęczącego stwora do buzi! W takich chwilach nie ma chyba na ziemi szczęśliwszego człowieka, niż moja mała córeczka.

sobota, 5 listopada 2011

boję się o nas

Jestem dziecko indygo, wersja beta, tak mówi Iza. Iza ma zawsze racje i wie najlepiej. Jestem wiecznie nieszczęśliwa, bo zamiast dochodzić do prawdy swojej własnej, okrywam się przyjemna z pozoru pelerynką fałszu i trwam w tym stanie do momentu, aż mi ją ktoś brutalnie zerwie i powie "hej maleńka wcale nie jest tak, jak chciałaś, żeby było". Przemek natomiast ma niebywałą zdolność kamuflowania w swojej głowie każdego problemu. Potem ten zakamuflowany problem rośnie, rośnie, nie dając żadnych objawów. Trochę jak złośliwy guz mózgu. I w końcu pęka. To dopiero jest kłopot. Może on też jest dziecko indygo wersja beta, muszę dopytać Izę, co ona sądzi. Jak jest konkluzja tego wywodu? Taka, że się boję, że jak się w Basi moje i Przemka geny skumulowały, to wyrośnie z niej wiecznie błądząca i wiecznie poszukująca szczęścia istota i będzie jej jeszcze gorzej niż mnie. Dziecko indygo wersja beta silnia do kwadratu. 

"Posiadanie" dziecka to taka wielka odpowiedzialność. I bynajmniej nie chodzi tu o problem "boje się, żeby jej nie utopić podczas kąpania". To jest taka przygnębiająco przerażająca odpowiedzialność. Daliśmy jej część siebie, z siebie ją ulepiliśmy, ma to co w nas najlepsze, ale ma też to co najgorsze. A ja mam świadomość czym to najgorsze jest. 

Gdy dowiedziałam się, ze jestem w ciąży byłam przekonana, że nie dorosłam do tego, żeby być matką. Teraz, gdy matką już jestem, w pełnym wymiarze, śmiem sądzić że do tak wielkiej odpowiedzialności nie dorósł nikt. Nawet Matka Boska.

poniedziałek, 31 października 2011

wesoły romek

Od dłuższego czasu dziecię moje z wiecznie krzyczącego bobasa ewoluuje w ciekawego świata Wesołego Romka, zarażającego uśmiechem. Od równie długiego czasu ( a może nie? mój mózg słabo orientuje się na płaszczyźnie chronologicznej, więc nie wiem, ale uznajmy, że tak) dziecię moje położone do łóżeczka o 19, nieprzerwanie 12 godzin oddaje się czynności spania. Czasem tylko zapłacze przez sen, pewnie śni jej się wtedy, że ją przycinam klipsem od smoczka albo daję jeść kwaśną zupkę. Tak sobie myślę, że innych koszmarów Basia mieć nie może. W każdym razie dziś o 2:30 niespodziewanie obudził nas płacz naszego dziecka i to bynajmniej nie taki wywołany złym snem, czy wypluciem smoka. Pacholę po prostu się przebudziło. Ledwo otwierając jedno oko, wymusiłam metodą perswazji (dźganie palcem w żebra), żeby to Przemek do niej wstał, jednak on pomylił drogę do Basi pokoiku i poszedł sikać. Może myślał, że go budzę na nocne siku? Nieważne. Siłą rzeczy do pacholęcia pójść musiałam ja. Półżywa, bo trudno być całożywym przed 3 nad ranem, nachylam się nad łóżeczkiem i co mnie wita? Najpiękniejszy, rozbrajający uśmiech świata małego Wesołego Romka, mający moc magiczną, bo oto już byłam gotowa wyciągnąć stos grzechotek i oddać się zabawie z berbeciem. Dzięki bogu przy całej swej sentymentalności bywam też racjonalna. Już podczas pojenia latorośli kaszką wznosiłam w duchu patetyczne modły do Morfeusza, by zechciał temu małemu psychopacie sypnąć jeszcze trochę piasku pod powieki. Modlitwa została wysłuchana. A ja teraz lekko drżąc w obawie, czy Romek się znów nie obudzi, piszę notkę. Początkowo miała się ona zakończyć ckliwą i wzniosłą puentą, jednak wierzę w ciebie czytelniku, wnioski wyciągnij więc sam.

poniedziałek, 26 września 2011

hej mała super że wpadłaś

Moja dzidzia jest coraz mądrzejsza, coraz większa i w ogóle coraz coraz. Śmieje się do nas całym pyszczkiem, prowadzi filozoficzne dysputy z bardzo poważną miną, kłóci się, przekomarza i jest bardzo kochana. Bardzo się cieszę z bycia mamą, ale... No właśnie. Wczoraj przeczytałam na Pudelku, że w wywiadzie do jakiegoś superpoczytnego pisma Carla Bruni, jak wiadomo ciężarówa bliska rozwiązania, wyznała, że ma już dość ciąży, bo marzy o papierosie, chciałaby też napić się wina. I co> I posypały się komentarze oburzonych pudelkowiczów, że jak tak można, co z niej za matka, bla bla bla. Moi mili, można. Co więcej takie myśl wcale nie czynią z kobiety matki - potwora. Nie wiem skąd się wzięło w móżdżkach tak wielu ludzi przekonanie o konieczności absolutnej gloryfikacji macierzyństwa, wciskania go w strefę sacrum. Pomijam już nawet aspekty czysto fizjologiczne wiążące się z ciążą, potem połogiem, która brutalnie mogłaby sprowadzić wszystkich przekonanych o błogosławieństwie ciąży i macierzyństwa zapaleńców, bo po co mówić o tym co brzydkie i śmierdzi. Prawda jest taka, ze każda ciężarna choć raz ma taki moment, ze nienawidzi swojego brzucha i chce go wyrzucić przez okno i każda matka choć raz ma brzydkie myśli względem tej najukochańszej istotki, która z owego brzucha wyszła. Ja się bardzo cieszę z bycia mamą, kocham Bachę nad życie, to tak oczywiste, że aż wydaje mi się niestosownym pisanie o tym. Ale jestem też człowiekiem. Potrzebuję snu, odpoczynku, spokoju, ciszy, seksu. Nie oszukujmy się, dzidziuś może nie uniemożliwia spełnienia większości tych potrzeb, ale na pewno utrudnia swoim bezwstydnym egocentryzmem i świadomością, kto tak naprawdę w domu rządzi. Czy zatem jeśli usypiam moja dzidzię 2h, ona mimo wyraźnego zmęczenia wciąż nie chce zasnąć, za to chce krzyczeć, mówię do niej "śpij już kurwa proszę błagam", albo wychodzę na chwilę z pokoju i idę zapalić szluga to czyni mnie to matka potworem? Nie wydaje mi się. Albo czy jeśli zostawiam małą pod opieką siostry,a  sama wychodzę upić się z moim meżczyzna to jestem wyrodną alkoholiczką? Chyba nie. Ludzie zapominają, ze przede wszystkim jesteśmy zwierzątkami i prokreacja to nasz główny instynkt. Uświęcając rolę matki, przyczyniamy się do frustracji i silnych wyrzutów sumienia u młodych rodzicielek, które w te bzdury o świętości macierzyństwa wierzą. A to nic dobrego nie przynosi, ani matce, ani dziecku. W chwili przecięcia pępowiny matka i dziecko stają się bytami autonomicznymi, bardzo proszę świat, by o tym nie zapomniano. Dziękujemy, pozdrawiamy, mama Aneta i córka Basia :)

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

aneta filozof


bergson mówił, że człowiek wolny to taki, który w swoim życiu postępuje zgodnie ze swoimi prawdziwymi pragnieniami i potrzebami, a jedyna słuszną droga poznania jest intuicja, bo rozum ze swoją schematycznościa tylko nas ogranicza
i sobie myślę, że w dzisiejszym świcie nie ma ludzi naprawdę wolnych, bo konwenans czy tego chcemy czy nie, trzyma nas tak mocno, że tak naprawde nie umiemy stwioerdzić, co jest nasza szczerą wolą, potzreba, chęcią, a co wymogiem, z którym się nieświadomie zgadzamy i przyjmujemy jako swoją myśl
i myśle sobie, że powołanie Basi na świat było przejawem mojej i Przemka nieświadomej intuicji, takim czystym, nieskażonym tym całym cywilizacyjnym uwikłaniem przejawem naszych prawdziwych pragnień
bo moje wyobrażenie o sobie samej kazało mi myśleć, że ja nie chcę mieć dzieci nigdy, że się chcę realizować na innych płaszczyznach, że nie jestem "kobietą macierzyńską"
i to jest taka kosmiczna prawda
że ja nie mogę

niedziela, 21 sierpnia 2011

-siemanowice! -toruń.

Basia waży 4750g i ma pleśniawki, mama waży 57000g i jest chronicznie niewyspana. Ujawniamy nasze oblicza na blogasku :)

 
Basia nie przepada za całusami.

Basia robi głupie miny:)

Basia leży grzecznie w łóżeczku.

I to by było na tyle.

PS.Przepolecam film "Babies"!  http://chomikuj.pl/kwgr/Do
kumentalne/babies+2010+docu+dvdrip+xvid

sobota, 6 sierpnia 2011

dzień dobry, wracamy

Wracam, bo jednak myślę sobie, że warto za pomocą literek kolekcjonować wspomnienia z pierwszych miesięcy życia Barbary. Potem może już nie być taka fajna, jak zacznie mówić, mądrzyć się, kłócić i obrażać.
Z każdym dniem można zauważyc rozwój kolejnych synaps, neuronów i otoczek mielinowych u takiego małego stwora. Barbara z dnia na dzień staje się istotą coraz rozumniejszą. Posiada też niesłychana zdolność do rozkochiwania w sobie mężczyzn, szczyt osiągnęła jeśli chodzi o tatę Przemka. Jest też mistrzem treningu cierpliwości i empatii. Może wyrośnie na genialnego psychoterapeutę? Basia jest fanką twórczości Fisza, ale najszybciej uspokaja się przy muzyce Kate Nash. Dobry gust muzyczny też ma po rodzicach. Jest niepoprawnie urocza, posiada cały arsenał min zmieniających człowieka w różową, emocjonalną słodką pulpę. Gdy coś jej nie pasuje, krzyczy głośniej niż ja kiedykolwiek. Za nic ma zdrowy tryb życia swoich rodziców, uniemożliwiając choćby czterogodzinny nieprzerwany sen. Jest wymagająca, ale całe zmęczenie znika, gdy tylko spojrzy na nas swoimi wielkimi oczami, które nie wiadomo kiedy stały się niebieskie, a na jej buzi pojawi się grymas, który my pobożnie interpretujemy jako świadomy uśmiech:). Póki co Basia Ala nie lubi się stroić, ale mama Aneta lubi, gdy Basia jest wystrojona. Basia waży już ponad 4 kilogramy, ale mimo to wzbudza swoją drobną posturą zainteresowanie przechodniów na każdym spacerze.
Basia od poniedziałku zaczyna naukę czytania, jest piękną malutką kobietką, najbardziej kochanym dzieckiem świata.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

pierwsze urodziny

"Dzień dobry, jestem Basia i dziś skończyłam miesiąc. Ważę 1740gramów, jestem trochę nerwusem i trochę leniem. Ale wychodzę z założenia, że skoro mam jedyną okazję w życiu pooddychać sobie powietrzem, co ma zawartość tlenu 23% zamiast 21%, to korzystam do woli, w końcu za darmo. Moja mama jest chyba nieco przygłupiasta, bo bardzo cieszy się, gdy ja robię kupę i ona zmienia mi pampersa. No to dzisiaj zrobiłam jej dwie, niech ma. Rodziców się nie wybiera. Aha, mam mówi, że jestem najpiękniejsza na świecie, a ona się zna:D"

Dzień dobry jestem mamą Basi, mam prawie 258 miesięcy i ważę 59000 gramów:)
Dziś mała została przeniesiona piętro wyżej na oddział neonatologiczny. Nie leży już w izolatce, tylko w obrzydliwie obleśnej salce razem z dwiema innymi dziewczynkami. Na 7. piętrze Specjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego niesamowicie śmierdzi kanalizacją, jest duszno, a ostatni remont przeprowadzono chyba po II WŚ. Poza tym w dyżurce jest tylko jedna pielęgniarka, która i tak co chwilę znika. Mimo wszystko muszę mieć zaufanie do ludzi, którzy opiekują się moją córeczką. Więc (nie zaczynamy zdania od "więc" pani polonistko) mam. 

Gdy jeszcze Basia leżała w izolatce, do swojego dziecka w sali obok przychodziła Łucja. Na początku byłyśmy obie bardzo niechętne do nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu, jakiś czas temu to się zmieniło. Córeczka Łucji, Weronika, urodziła się dokładnie tydzień przed Basią, w 28 tygodniu ciąży. Wiele razy widziałam Łucję płaczącą przy inkubatorze, ale teraz jest już dobrze. Nasze dziewczynki leżą razem na tym śmierdzącym 7. pietrze, a my dużo rozmawiamy. To bardzo ważne móc porozmawiać z człowiekiem, który znajduje się w identycznej sytuacji, to chyba daje mimo wszystko największe wsparcie, mimo posiadania życzliwych przyjaciółek, troskliwej mamy i całego tabunu bliższych lub dalszych gotowych do pomocy znajomych. 

A Basia Ala już w najbliższych dniach zacznie się uczyć jeść z butelki, bo ma naprawdę mocny odruch ssania i jest bardzo silna - potrafi już nawet podnosić  główkę!

Przesyłamy wam buziaki:D

środa, 18 maja 2011

moje najcudowniejsze Dziecko

Moje Dziecko jest malutkim, ale bardzo silnym człowiekiem, silną małą kobietką, która nie zamierza poddać się jakiemuś zapaleniu płuc, nawracającym desaturacjom czy przetrwałemu przewodowi Botalla. Moja mała Córeczka czasem otwiera na chwilę oczy i patrzy na mnie przez szybę inkubatora, a mi nie trzeba w tej chwili już nic więcej. Jedno spojrzenie wielkich czarnych oczu potrafi mnie wzruszyć bardziej niż najckliwszy film o miłości i ucieszyć taką nową, nieznaną mi wcześniej radością, co wybucha gdzieś w głowie.

Macierzyńska miłość to chyba najsilniejsze uczucie na świecie, niedające porównać się do niczego innego, co czułam wcześniej. Boję się bardzo o małą Basię Alę, ale nie daję jej tego po sobie poznać. Codziennie czytam jej "Całą jaskrawość", śpiewam piosenki Grechuty i do znudzenia powtarzam, jak bardzo ją kocham i że jest najpiękniejsza i najmądrzejsza na świecie: ) I jestem przekonana, że Basia Ala kiedyś sobie to przeczyta :)

Dziękuję, do widzenia :)

czwartek, 12 maja 2011

Basia Ala

Moja ciąża skończyła się dużo wcześniej, niż powinna, nagle i niespodziewanie, przez cesarskie cięcie w 30 tygodniu. 6 maja, o 18:55 na świat przyszła moja córeczka. Była sina, nie oddychała, dostała tylko 1 punkt w skali Apgar, ważyła 1300 gramów, od razu po porodzie została zaintubowana, dzięki bogu(?!) nie była długo niedotleniona. Drugiego dnia przyplątało się cholerne zapalenie płuc. Na szczęście trzeciego dnia została rozintubowana i zmieniono sposób wentylacji. Teraz mała oddycha dzięki takiej rurce w nosku.
Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo cierpi matka patrząc na swoją małą córeczkę podłączoną do miliarda sprzętów, nie mogącą samodzielnie oddychać. Od piątku jestem stale na granicy rozpłakania się, ale muszę się trzymać, bo co małej Basi po załamanej, beczącej matce? Wierzę, że udzielają jej się moje emocje, więc staram się być przy niej pogodna i dużo jej opowiadam, o książkach jakie czytam i o kołach, na które musi mi pomóc się nauczyć.
 Basia jest malutka, chudziutka, nie ma na sobie chyba ani grama tłuszczu. Na szczęście ja mam bardzo dużo pokarmu, który regularnie odciągam i zawożę do szpitala. Basia jest na tyle duża w tej swojej maleńkości, że może być karmiona dojelitowo. Mam nadzieję, że dzięki temu pokarmowi będzie szybciej przybierać na wadze i szybciej dojdzie do siebie. Nie mogę się doczekać, kiedy ją przytulę, jak na razie mogę ją tylko pogłaskać, ale nie za często, bo potrzebuje dużo spokoju, żeby móc się rozwijać i rosnąć. Chociaż jej stan jest cały czas ciężki, to jestem przekonana, że wszystko będzie dobrze, miesiąc minie szybko i niedługo Basia będzie spać w swoim łóżeczku. Już jej obiecałam różową pościel w jednorożce. Trochę się skrzywiła, jak jej o tym mówiłam, może gust ma jednak po tacie i nie lubi jednorożców?
Trzymajcie kciuki za małą Basię Alę, która jutro kończy tydzień!

środa, 9 marca 2011

zjadłam tonę makaronu, jestem zadowoloną mamą

Własnie spożyłam przesadnie obfity posiłek składający się z tony makaronu i tony sosu brokułowego przygotowanego własnoręcznie, co czyni mnie dwie tony cięższą i niepomiernie szczęśliwą:)
W tym tygodniu mija połowa mojej ciąży i postanawiam uczcić to notką, które to notki notabene podobno piszę za rzadko.

Jak na razie dzięki bogom nie rozrosłam się w żadnym innym aspekcie mojej cielesności, prócz brzucha. Zresztą, wzrost brzucha akurat bardzo mnie cieszy i ostatnio moje ulubione zajęcia to: się po brzuchu macanie, się w lusterku przeglądanie, brzucha głaskanie i do brzucha mówienie:). Tym bardziej, że od tygodnia mniej więcej czuję, jak ten mały glut wierci mi się w macicy! Coraz częściej czuje szturchnięcia małych rączek czy nóżek i za każdym razem mnie to wzrusza i od razu muszę się z kimś podzielić, że "o! kopnęło!". Zauważyłam, że po zjedzeniu czekolady, przez mamę oczywiście,  bombas rusza się mocniej, znaczy lubi, widać, że moje dziecko :) To naprawdę wielkie błogosławieństwo dane nam, kobitom, że możemy takie rzeczy przeżywać.

Pan doktor na ostatniej wizycie powiedział, że wszystko ładnie rośnie, i że teraz już będzie z górki. On chyba nie wie, że ciąża kończy się porodem, tak sobie pomyślałam, i że prawdziwa jazda się zaczyna dopiero jak dziecko z brzucha wyjdzie, ale wolałam go nie uświadamiać, to taki sympatyczny staruszek, jeszcze by się zmartwił. A jutro moi mili idę na usg i o ile bejbiborn się jakoś wrednie nie ustawi, będę znała płeć! Nie mogę się doczekać, chyba dziś nie zasnę z emocji:)!

Tyle zatem na dziś, jutro zdam relację z wizyty i mam nadzieję, będę mogła już używać określonego rodzaju gramatycznego w stosunku do mojej dzidzi najpiękniejszej na świecie:)

PS (Brokuły młody też lubi, bo skacze z radości, ze mu mama takie dobre papku dała:))

wtorek, 1 marca 2011

słitaśne fociaszki

Słit focie stanowiące dokumantację mojego rozrostu i rozrostu bombasa, który, mili moi, może mieć już nawet 20cm!
Takie o:)
Ta goło.
Wielki pepek! A w środku kryje się przejście do innego wymiaru, serio, bez ściemy!
I jeszcze take bokem.

poniedziałek, 28 lutego 2011

pod wpływem horroru

Przeczytałam wczoraj "Instytut" Żulczyka, który był tak przerażający, że nie mogłam zasnąć, przekonana, że z pewnością jutro obudzę się uwięziona we własnym pokoju, a za kilka dni okrutnie mnie ktoś zamorduje, poćwiartuje moje zwłoki i takie tam inne historie. Żeby nie zwariować od przewracania się z boku na bok i rozmyślania jak bardzo finezyjny będzie morderca, który zapewne właśnie mnie zamyka i snuje złowrogi plan mojej zagłady, postanowiłam porozmyślać o czymś innym. I, o zgrozo, to co sobie uświadomiłam przeraziło mnie bardziej, niż tabun morderców  z naostrzonymi tasakami w dłoniach!
Uświadomiłam sobie bowiem, drogi czytelniku, że własnie mija połowa mojej ciąży, i że w gruncie rzeczy to coraz bliżej niż dalej mi do momentu, gdy położą mi na piersi moje nowonarodzone, umazane obrzydliwościami z mojego wnętrza dziecię. I nie chodzi o to, że ja się boje porodu, że się boje tycia, obrzęków stóp, bo to jest pikuś tak naprawdę. Ale ja jestem człowiekiem stworzonym po to, by wciąż i wciąż cierpieć na ambiwalentny stosunek do świata i ludzi, oscylować wiecznie między absolutnym szczęściem a totalną rozpaczą i w tym momencie ni chuja nie umiem wyobrazić sobie jak ja z moim mózgiem, i z moim nieprzystosowaniem do życia w świecie i społeczeństwie, mam się podjąć wprowadzenia w ów świat kolejnej istoty, skazanej tylko na mnie, bezgranicznie mi ufającej. W przypadku takich postaci jak ja, ciąża powinna trwać tyle co u słonia, albo być w ogóle zabroniona. I teraz siedzę i się martwię, bo jestem znowu chora, ale mam nadzieję, że to wpłynie pozytywnie na dziecko, że się urodzi mały Spartanin, po przejściu tylu infekcji w życiu płodowym, i martwię się jak ja to dziecko ukształtuje, jak ja sobie poradzę z chronicznym brakiem snu, koniecznością codziennego prania, sprzątania, gotowania i jeszcze studiami do tego. Ten czas zapierdala jak szalony, a ja nie potrafię nic mądrego wymyślić. I nie umiem określić, czy czuje ruchy dziecka, czy burczy mi w brzuchu, i wydaje mi się, że mam jakiś mały ten brzuch, i w ogóle dlaczego ja nie mam żadnych upierdliwych dolegliwości?! Na serio, mam depresję.

czwartek, 10 lutego 2011

trzeba kochać wszystkie dzieci!

Byłam dziś w pracy u mojej mamy. Dla niezorientowanych - moja mama jest opiekunką niepełnosprawnych ruchowo i umysłowo dzieci. Jestem tam oczywiście znana i z radością witana, dziś także obstąpiła mnie trójka najbardziej kumatych Istnień, co mnie nazywają swoją ulubioną Anetką i proszą, żebym je zabrała ze sobą. Zawsze się czuję dziwnie, gdy muszę wymyślać historyjki, które wytłumaczą, czemu nie mogę ich zabrać do domu. A dziś pomyślałam sobie, co by było gdybym ja urodziła chore dziecko i oddała je do takiego zakładu, i ono byłoby takie samotne i spragnione miłości, i gdy jeden chłopczyk powiedział do mnie 'mama', to się zwyczajnie popłakałam.
I wniosek jest taki, że to nieludzkie oddawać swoje dzieci do najlepszych nawet na świecie domów opieki, nawet jak są bardzo chore, nawet jak nie umieją mówić, albo jedynym słowem jakie im wychodzi w miarę zrozumiale jest 'mama', nawet jak się wie, że całe życie będzie się im zmieniało pieluchy, że się nigdy nie nauczą chodzić, tańczyć i śpiewać, i nigdy nie będziemy mogli chwalić się znajomym, że studiują prawo na ujocie, bo każde dziecko potrzebuje rodziców, potrzebuje być kochane, nawet jak wygląda jakby nie było świadome swojego Bytu. I bardzo się przez to smucę, że jest tyle takich biednych dzieci.
I ja w życiu mojego dziecka nie oddam, nawet jak nie będzie miało mózgu!

czwartek, 3 lutego 2011

traczyk powinien zostać socjologem

Mam kolejne przemyślenia dotyczące tego, co wmawia się nam, biednym ciężarnym kobietom i wielką potrzebę owymi przemyśleniami się podzielenia i egzamin za cztery dni, więc oczywiście czas na kolejną notkę!
Zastanawiałam się wczoraj długo nad genezą moich wielkich obaw przed zbytnim przytyciem w ciąży, czy pojawieniem się rozstępów. W gruncie rzeczy gdy piszę takie rzeczy na ciążowym blogu, może to budować mój wizerunek, jako postaci zupełnie niedojrzałej, przejmującej się tylko swoim wyglądem, a przecież najważniejsze jest zdrowie dziecka. Oczywiście, że tak jest i oczywiście, że nie zapominam o tym. Ale przecież nie jestem pierwszą i jedyną kobietą z uporem maniaka wcierającą w siebie kilka razy dziennie antyrozstępowe preparaty, tak że na koniec dnia staję się obślizgła jak stara parówka, a jednocześnie szczęśliwa, bo wierzę w ich magiczną moc. Skądś to się musi brać i moi mili, ja jako odkrywca prawd objawionych doskonale wiem skąd! Media (te mniej ambitne, pudelkowato-kozaczkowate najczęściej) co chwilę raczą nas obrazkami pięknych ciężarnych "celebrytek", które w dziewiątym miesiącu ciąży wyglądają jakby były co najwyżej w szóstym, brzuch ów dzierżą przed sobą z niesłychanym zadowoleniem, tak że nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że taka dajmy na to ciężarna Penelope Cruz się męczy, poci, dyszy po przejściu 15 metrów,a już nie daj boże ma hemoroidy albo zaparcia. Im się to po prostu nie zdarza. I gdy tylko taka Natalie Portman, albo inna Adriana Lima urodzi, to za dwa tygodnie świat obiegają jej zdjęcia, na których jest przepiękna i przeszczęśliwa, nie ma ani grama nadprogramowego tłuszczu na swoim pięknym ciele, ani jednego rozstępu, ani jednej cellulitowej grudki, czy obwisłej skóry na poporodowym brzuchu. Siada też zapewne bezproblemowo, bo pewnie miała wykonywaną cesarkę i tu kolejne zaskoczenie - pewnie nie została jej nawet blizna. Pamiętam, że jakiś czas temu czytałam poporodowe zwierzenia Heidi Klum chyba, która przekonywała, że poród nic a nic nie boli, nawet najociupińszą ociupinkę. Ja generalnie należę do ludzi, których mózgi trudno ulegają manipulacji (chyba, że oglądam reklamę czokapik duo, albo supertuszu mejbelin niu jork może to jej urok, który podobnoż wydłuży moje rachityczne rzęsidła osiemdziesięciokrotnie i sześćdziesięciokrotnie pogrubi, ale to się nie liczy), a mimo to zaczynam wierzyć, że ja też nie mam prawa wyglądać po porodzie choć troszkę gorzej niż przed porodem, że od razu muszę być piękna, szczupła i uśmiechnięta, że połóg to bzdura, bo jak widać niektórym kobietom macica i skóra na brzuchu obkurcza się w 15 sekund, to chyba mi tez może, nie?
Ale to, że my biedne ciężarówy zaczynamy świrować przez tę medialną mistyfikację, to jeszcze pół biedy. Najgorsze jest, że to wszystko widzą też nasi faceci, oni też se mogą obejrzeć piękną Adrianę Limę chwilę po porodzie, co wygląda jakby jeszcze była dziewicą i nietrudno im zacząć myśleć, że to normalne, i że ich kobieta też tak na pewno będzie wyglądać. A gdy normalna kobieta tak nie wygląda to co? To znaczy, że jest zaniedbanym tłuściochem i trzeba pójść do innej, co ma jędrne ciało jest opalona i nikt jej nie kombinował skalpelem przy słodkiej, uroczej pizduni.
Oczywiście wszelkie media są narzędziem amerykańskiej propagandy, przepełnionym podprogowym przekazem i dlatego tak łatwo mu ulegamy. Dlatego ja cały czas powtarzam sobie w duchu, że nie mam do dyspozycji fotoszopa i cudotwórcy w postaci plastycznego chirurga. Bardzo ważne jest oczywiście, żeby dbać o siebie w ciąży. Niepomalowana, rozklapciana ciężarówka, w rozciągniętych dresach, bo tak wygodnie, wpierdalająca piątą porcję frytek i szóstego bigmaka, bo dzidzia głodna, to widok przerażający i wołający o pomstę do nieba. Ale w gruncie rzeczy bardzo wiele zależy od naszych genów i dziedzicznych predyspozycji, metabolizmu i innych biologicznych pierdół i w niewielkim stopniu możemy przewidzieć jak nasze ciało zareaguje na hormonalne przemiany, niekontrolowany rozrost i takie tam inne rzeczy, co się dzieją w ciąży. Mnie chyba najbardziej obawia właśnie ten brak kontroli nad własnym ciałem, który się nam, ciężarnym przytrafia. Także wymyślam tu sobie taki mały apel (do mojego umęczonego mózgu przede wszystkim), żeby nie wierzyć w piękne obrazki, które oglądamy na pudelku, nie przejmować się ponad miarę tym co się dzieje z nami i jak szybko uda nam się wrócić do formy po porodzie, ale też jednocześnie dbać o siebie bardziej niż przed ciążą, nie przesadzać z wpierdalaniem (bo zapotrzebowanie na kalorie rośnie dopiero w trzecim trymestrze i to tylko o 300 kcal, czyli dwa banany na przykład) i wtedy wszystkie młode przyszłe mamy będą piękne i szczęśliwe.
Tak mi dopomóż panie boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.
Amen.

wtorek, 1 lutego 2011

moje życie jest chujowe

Właśnie wróciłam z kibla po ataku nocnych mdłości, zakończonych tym czym kończą się mdłości, cierpię jak nie wiem co i mam taką właśnie myśl, że moje życie jest chujowe, To znaczy jest chujowe tylko w tej akurat chwili, gdy pali mnie zgaga i takie tam, generalnie jest pełne szczęścia, różowych serduszek i jednorożców. Ale gdzie mam się żalić, jak nie na własnym blogasku?

Dziś był bardzo miły wieczór w akademiku, bo przyjechała Ola. I konkluzja jest taka, że przez moją ciążę zachowujemy się jak stare baby, bo zamiast pić alkohol w nadmiarze, tańczyć i śpiewać, my pijemy herbatkę i jemy szarlotkę. Na szczęście nadal rozmawiamy głównie o seksie, a nie o pieluchach, więc nie jest znowu tak najgorzej. Choć tematy okołociążowe też się pojawiają, siłą rzeczy:). Opowiadałam dziewczynom o mojej wymarzonej pozycji do rodzenia - na stojąco, w pochyleniu. Ola skwitowała krótko - 'spodobało ci się od tyłu, teraz wszystko chcesz tak robić!" Jak ja bym mogła nie kochać takiej Oli? Trochę się martwię, że mogą mi w szpitalu robić problemy, że wydziwiam czy coś. Ale Purłanka powiedziała, że załatwi to za mnie, jakby co. Ona to potrafi wstrząsnąć człowiekiem. Zresztą, myślę sobie, że z rozstępującą się miednicą z pewnością będę potrafiła postawić na swoim ;)

Pokazywałam też dziewczynom moje ciążowe sutki, podobno mam jak murzynka. Tylko nie pamiętam jakie miałam wcześniej, to nie umiem powiedzieć czy już mi ściemniały. To jest w ogóle bardzo zabawne z tymi sutkami, bo one ciemnieją, żeby dziecko je od razu zauważyło, taki drogowskaz mówiący "tu się przyssaj, będzie papku". Jak będę miała problem z karmieniem, to może pomaluję na czerwono? Ciekawe czy to pomaga.

Teraz kiedy zaczyna mi rosnąć brzuch trzeba mnie dużo dotykać, bo dotykanie kobiety w ciąży podobno przynosi szczęście. Nie wiem, czy jest taki zabobon, może ja to sobie tylko wymyśliłam, ale i tak mój brzuch jest coraz częściej macany. Kiedyś myślałam, że będzie mnie to wkurzać, ale robi mi się miło jak sobie myślę, że może dzięki mnie ktoś ma szczęście, więc proszę bardzo, macajcie do woli! To znaczy tylko brzuch.

Na koniec pragnę wam polecić: po pierwsze teatr telewizji, który ruszył znowu w tvp1, każdy poniedziałek o 21:25 (trochę cierpię, bo przez to mogę oglądać "M jak miłość" tylko do połowy, na szczęście są powtórki) zapowiadają się naprawdę ciekawe spektakle (9 premier, w tym jedna w reżyserii Jandy!), a po drugie piątkowy pokaz filmów animowanych w moku, wstęp za darmo i myślę, że nie będzie to czas zmarnowany, jak już się tam dupsko ruszy. A dla zachęty dodam, ze będę tam ja, można przyjść, pomacać brzuch i już szczęście zapewnione!

I jeszcze link na koniec końców(taki żart), jakby kto nie widział, też rzecz bardzo dobra: projekt warszawiak.

PS Jestem super, bo nie piszę tylko o mojej ciąży, ale szerzę też informacje kulturalne!

środa, 26 stycznia 2011

czy niemowlę śmierdzi padliną i jak je chronić przed atakiem sępów

Moi drodzy czytelnicy :)! Z góry uprzedzam, że dzisiejszą notkę tworzę trochę na siłę, bo nie wiem już czym mogłabym się zająć, żeby jeszcze choć na chwilę odłożyć moment rozpoczęcia nauki z mojego ulubionego pozytywizmu;p. Tak to już w tym moim życiu pokrętnie się układa, że szczyty kreatywności osiągam w momencie gdy:
a)budzik dzwoni niemiłosiernie o 6:30 i muszę wymyślić powód, dla którego  nie pójdę na zajęcia z historii teatru (po raz 4 w semestrze),
b)muszę przeczytać artykuł o symbolice perły w "Marii" i staram się znaleźć sprawy dużo pilniejsze niż moje zobowiązania wobec dr D.-Ł:)

Ale do rzeczy. Nie chcę przecież zacząć tu tworzyć jakiegoś dygresyjnego poematu.
Ostatnio organizm Przyszłej Mamy nieco podupadł na zdrowiu i zaczął krwawić i plamić z miejsc, z których nie powinien, szczególnie biorąc pod uwagę mój stan. Chyba nigdy się jeszcze tak nie bałam i to w sumie nie o siebie, tylko o to żyjątko co sobie we mnie rośnie. To jest naprawdę niesamowite, jakie wielkie zmiany we mnie zachodzą z każdym dniem. Niegdyś zatwardziała feministka, zwolenniczka prawa do aborcji (choć tu akurat wiele się nie zmieniło), twierdząca, że dopóki dziecko się nie urodzi nie żyje i nie jest w pełni człowiekiem, drży ze strachu, że może poronić 12 tygodniowy płód. Na szczęście nic złego się nie stało, przyczyną krwawienia nie były problemy z bombasem czy hormonami. Ale muszę brać leki podtrzymujące ciążę, które łącznie kosztują 100zł. I jak tu świadomie decydować się na dziecko w takim kraju?

Wyobraźcie sobie, że moja dzidzia ma już ponad 8cm długości, włosy na głowie, ssie kciuk i robi minki! 8 cm to naprawdę dużo:) Za jakieś 6 tygodni czeka mnie kolejne USG, na którym będzie już można określić płeć. Nie mogę się doczekać:)! Najbardziej się boję, że się popłaczę na tym badaniu, bo jakaś taka rzewna się zrobiłam ostatnimi czasy, niesłychanie skłonna do wzruszeń.

Brzuch też rośnie, razem z bombasem. Na razie jeszcze co prawda znajomi nie podejrzewają mnie chyba o ciążę, ale ja widzę wyraźną różnicę miedzy moim brzuchem 2mce temu i tym teraz. Dziś z jego powodu musiałam odmówić kupienia sobie pięknej spódnicy, rozkosznie przecenionej, bo mogłabym ją ponosić góra 3 tygodnie. Kupiłam sobie za to rozciągliwą, bawełnianą:). A jutro chyba zrobię jakiś pierwszy prezent dla dzidziusia:). Cudownie jest być w ciąży, serio! Jak brzuch mi urośnie już tak poważnie, to pomaluję go sobie w kwiatki i sfotografuję z każdej strony. Tak to sobie wymarzyłam;)

A na koniec krótkie objaśnienie tytułu notki. Byliśmy dziś z Przemkiem u Bułaja i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności rozmowa zeszła na temat sępów. Bułaj opowiedział nam o znanych mu przypadkach porwania przez sępy afrykańskich niemowlaków. Wniosek z tego taki, że niemowlęta muszą pachnieć padliną i trzeba je jakoś chronić przed sępami - najlepiej antysępowymi zasłonami na wózek. Miejmy nadzieję, że do lipca nie nastąpią żadne radykalne zmiany w biosystemie i sępy nie zasiedlą mazurskich lasów. Oby. Módlcie się za to;)

A na koniec zdjęcie ukazujące domniemany wygląd mojego potomka (Tylko mój bejbiborn jest ładniejszy od tego na zdjęciu i czyta już miniaturowy tomik wierszy Stachury. Tak tak, czyta, w moim brzuchu, przecież to dziecko na wskroś polonistyczne!)


Niech pan was ma w swojej opiece. Amen.

czwartek, 20 stycznia 2011

kokardkowo

Śniło mi się dziś, że urodziłam śliczną, malutką, rumianą dziewczynkę. Tak się z niej cieszyłam, że całą ją przystroiłam w różowe kokardki. W związku z tym snem chciałam napisać wam tu, że w przypadku gdyby rzeczywiście urodziła mi się córka i przyszłoby mi do głowy ubierać ją w różowe kokardki, to serdecznie upraszam, żeby ktoś mi spuścił ostry wpierdol. Dla otrzeźwienia. Wycofuję się z tego jednak. Nie ma nic słodszego, niż mała dziewczynka w różowych kokardkach :)

środa, 12 stycznia 2011

wielorybnieję

Dziś się będę chwalić. Przede wszystkim chcę poinformować wszystkich wiernych czytelników, że zaczynam się zwielorybiać i obserwuje powiększający się brzuch:). Nie ma się zresztą co dziwić, dzidziul ma teraz już jakieś 5 cm! To niesamowite, jak szybko rośnie taki mały ludek. W tym momencie powinien wyglądać mniej więcej tak:



Przypomina już człowieka, muszę go zatem przestać nazywać Fasolakiem czy Krewetką, bo to nie przystoi, takie określenia na takiego pięknego młodzieńca. Jeśli chodzi o mnie, to zaczyna mnie dręczyć huśtawka nastrojów i na przykład płaczę robiąc kanapki z salami, a czemu by nie. I mam nawrót senności, taki wzmożony, ale to już ostatnie chwile pierwszego trymestru, zatem zaraz koniec. Uff.
A teraz o Przemku :). Pan Tata wrócił dziś do domu z malutkim smoczkiem i pierwszym kaftanikiem dla naszego bombasa. Strasznie mnie to wzruszyło, a ja nie umiem za bardzo się wzruszać publicznie;). Ogłaszam zatem publicznie, że mogę się chwalić całemu światu, mężczyzna, z którym będę mieć dziecko i każda młoda mam może mi zazdrościć. I ja w ogóle nie wiem, jak się mogłam tak smucić i zamartwiać na samym początku. Dzidzia to jednak prawdziwe szczęście.
Amen. Bądźcie zdrowi.

czwartek, 6 stycznia 2011

coś mi się zaczyna rozpływać

Jako że dzisiejszy świat jest skrajnie dualistycznie podzielon i każda superteoria ma swoją superkontrateorię, mój blogasek bierze poniekąd przykład ze świata i też zaczyna się dzielić. Ostatnio było niemiło, profeministycznie, dziś będzie rzewnie, matczynie i uczuciowo. Trochę mi nawet wstyd na myśl o tym, co chcę napisać, ale chuj.

Od jakiegoś czasu zaczyna mi się robić w mózgu mała rewolucja. Trudno się do tego publicznie przyznać, ale przez długi czas swoją brzemienność traktowałam jako karę największą jaka mnie mogła spotkać w życiu. Szczerą nienawiścią darzyłam wszystkie moje rówieśniczki, które ciężarnymi nie były i raczej nie miały perspektyw na wejście w ten odmienny stan w najbliższym czasie. Nienawidziłam zatem całkiem sporej części populacji. A teraz nagle czuję, od kilku dni, że coś mi się zaczyna w środku rozpływać, jak nutella na naleśniku, dajmy na to, że tak porównam. Gdy myślę o swoim Bombasie, robi mi się jakoś tak ciepło i miło. I przyszłość nie jawi mi się już w takich czarnych barwach, przeciwnie, mam poczucie, że ze wszystkim damy sobie doskonale radę, nie ma bata. Coraz częściej mam ochotę powiedzieć swojemu brzuchowi, że go ko... Ale się wstydzę :) Nie pasuje mi takie pisanie do koncepcji mojego bloga, ale co pan zrobisz? Przemek wczoraj powiedział, że niemowlaki tak go rozczulają, że chyba będzie płakał za każdym razem, jak spojrzy do łóżeczka na nasze dziecko :D. Czyli tak do końca źle, to ze mną znowu nie jest. Mnie niemowlaki aż tak nie wzruszają ;p. W każdym razie, powiem wam w sekrecie, że zaczynam się naprawdę z tego wszystkiego cieszyć, tak świadomie, nie mogę się doczekać, aż zacznie mi rosnąć brzuszysko, a jeszcze bardziej nie mogę się doczekać lipca, kiedy Fasolak/Fasolina, uprzednio rozrywając mi zapewne krocze, przywita się ze mną i swoim Tatą pierwszym darciem pyska :)

Niech pan będzie z wami.

A na koniec podzielę się z wami piękną muzyką, byście prócz oczywistych rozkoszy intelektualnych, jakie daje wam czytanie moich notek, wynosili stąd także trochę artystycznych uniesień:) http://www.youtube.com/watch?v=W8AkxN4kLGY