sobota, 27 listopada 2010

lekarz-srekarz i inne takie takie miłe i niemiłe

Pierwszą ciążową wizytę lekarską mam za sobą. Jeśli którakolwiek z istot czytających ten blog zaszłaby kiedykolwiek w ciążę, niech broń boże nie wpada na pomysł, by udać się na wizytę do doktora Ż., przyjmującego w przychodni na Limanowskiego. Po szeregu standardowych pytań o ostatnią miesiączkę i takie tam inne różne pierdoły, pan doktor zapytał mnie jak się czuję ogólnie. Moją odpowiedz, że bardzo dokucza mi ból piersi skwitował rozkosznie "trzeba było nie zachodzić, to by panią piersi nie bolały". Badanie trwające 15 sek. przeprowadzone zostało z tak niewyobrażalną delikatnością, że byłam obolała kilka godzin po nim. Gdy zapytałam, czy mogę się już ubrać (nie wiedziałam wszak, czy pan doktor zamierza mi jeszcze robić USG, czy cuś) usłyszałam "no jak pani lubi latać po mieście z gołym tyłkiem, to może się pani nie ubierać". Słodki staruszek! Następnie, nie racząc mnie żadnymi zbędnymi zapewne wyjaśnieniami, pan doktor oznajmił , że przepisuje mi luteinę, na podtrzymanie ciąży. Gdy zapytałam co jest tego przyczyna, czy to normalna profilaktyka czy może coś się dzieje nie tak, pan doktor odrzekł, że nie jest to profilaktyka, proszę zrobić badania i przyjść za dwa tygodnie. Z gabinetu wyszłam ze łzami w oczach nie wiedząc tak naprawdę nic o moim stanie. Coś wspaniałego.

A teraz o milszych przeżyciach Przyszłej Mamy i Bejbiborna. W czwartek odwiedziły mnie Purłanka, Asia i Ewa. Nie mogłam się tej wizyty doczekać, bo były ostatnimi z najbliższych mi istot (rodziny nie liczę;p), które o moim stanie odmiennym nie wiedziały. Po uraczeniu się wyborną, przygotowaną wspólnymi siłami sałatką grecką oznajmiłam radosna wieść. Reakca przerosła moje najśmielsze oczekiwania:). Po tym jak zostałam wyściskana i wycałowana, rozpoczął się spór (w którym moja obecność została absolutnie pominięta), która z nich będzie lepszą ciocią, która będzie zabierać bobasa na spacery, która mi załatwi wanienkę, a która łóżeczko. Następnie głównym punktem imprezy stała się mapa naszego województwa, bo dziewczyny koniecznie chciały sprawdzić jak daleko jest do Mrągowa i jak tam dojadą w lipcu, jeśli nie zdecyduję się rodzić w Olsztynie:). Wzruszyłam się sakramencko! Strasznie się cieszę, że mam takie przyjaciółki, które mogę tak bardzo kochać i liczyć na ich wsparcie. Prawdziwy skarb!

Mimo wszystko, mimo, że mam takie wspaniałe przyjaciółki, że tak wiele osób okazuje mi wsparcie, nieprzerwanie cierpię na jakąś pieprzoną depresję, boję się strasznie przyszłości, boję się reakcji rodziny i tego, że nie udźwignę całej tej odpowiedzialności. Ale przeczytałam na mądrym forum, że to normalne u młodych kobiet, które dziecięcia nie planowały. Czekam zatem, aż mi przejdzie.

A na koniec chwalę się talentem Izuni i tym, że ja i fasolak w brzuchu inspirujemy ją twórczo:) http://www.digart.pl/praca/5945376/jestem_sobie_ogrodniczka.html


EDIT

A, jeszcze zapomniałam o najważniejszym! Kupiłam se wczoraj krem na rozstępy i do pielęgnacji cycków, bo niczego się tak nie boję, jak tego, że mi popęka skóra na brzuchu i na cyckach. Serio. Ani duchów, ani psychopatycznych morderców, strzyg, wampirów, upiorów, pająków, opętania przez szatana, niczego się tak nie boję jak wizji, że moje piękne, jędrne, dwudziestoletnie ciało "przyozdobią" ciemnoczerwone pręgi.

czwartek, 25 listopada 2010

sny i wzruszenia

Ja nie wiem co mi się dzieje w mózgu, to chyba przez rosnący poziom beta HCG, czy coś. Wzruszam się na reklamach Pampers i Bobovita, a dziś całą noc śniło mi się, że próbowałam moje dziecko karmić piersią i nie potrafiłam, i ono było głodne, i płakało, a ja nie wiedziałam co zrobić. To naprawdę dołujący sen. Pewnie wszystko przez to, że się wczoraj wieczorem naczytałam broszurek dla przyszłych mam, które dała mi Justyna. 

Dziś żyję w wielkim stresie, przez tę wizytę u ginekologa. Boje się, że coś może być nie tak. Jeszcze 5 godzin.

I jeszcze jedna sprawa:). Intensywnie zastanawiam się nad tym, czy lepiej znać płeć dziecka wcześniej, czy dopiero po narodzinach? Przedwczoraj dyskutowałam na ten temat z Izunią, ale do konkretnych wniosków nie doszłyśmy. W swoich rozważaniach jestem nawet skłonna pominąć sprawę koloru ubranek i wszelkich gadżetów, które należy zakupić przed narodzinami. Przecież prócz różowego i niebieskiego jest cała gama neutralnych pod względem płci kolorów. To zatem nie jest argument. Bardziej mnie zastanawia fakt, jaki wpływ na psychikę mojego potomka będzie miało utożsamianie go z płcią już w życiu płodowym. Udowodniono przecież, że dzieci zapamiętują muzykę, której mama słuchała w ciąży i potem łatwiej je uspokoić puszczając takiemu rozwrzeszczanemu dziecięciu najczęściej słuchane utwory. Więc (nie zaczynamy zdania od "więc" pani polonistko!) może jeśli będę wcześniej znała płeć bobasa i już w życiu płodowym będę mu przypisywać określone cechy właśnie z nią związane to moje dziecko wyrośnie na przesiąkniętego stereotypami związanymi z płciowością samca, czy tam samicę? Jakie trudne jest posiadanie czegokolwiek w brzuchu! I świadomość odpowiedzialności za ukształtowanie tego czegoś na zdrową społecznie jednostkę, najlepiej jeszcze w jakiś sposób się wyróżniającą.

Ola napisała mi ostatnio, że dzidzia ma generalnie przejebane i ja się z nią absolutnie zgadzam. Wszak matka polonistka, ojciec polonista i do tego całe grono cioć polonistek to dość specyficzne środowisko wychowawcze :) Przeciętną jednostką mój bejbiborn na pewno nie będzie:D!

A jeśli chodzi o mnie, to życie w absolutnej trzeźwości jest naprawdę straszne, straszne są poranki bez kawy i papierosów, straszne jest ciągłe szukanie wykrętów czemu się nie pije i nie pali i już nawet chciałabym mieć wielki brzuch, żeby wszystko stało się jasne.

Amen.

I módlcie się za wizytę u lekarza!


wtorek, 23 listopada 2010

bo to się zwykle tak zaczyna

Gwoli wstępu należałoby się przedstawić. Choć nie lubię mówić, czy pisać o sobie, postanowiłam poczynić wyjątek. Jestem młodą, piękną, dwudziestoletnią i strasznie boję się utyć. I rozstępów się boje. Starczy.

Jutro miną dwa tygodnie od momentu, gdy dwie osławione kreski totalnie wywróciły moje życie. Jak większość kobiet zapewne, zawsze wyobrażałam sobie, że będzie to najpiękniejszy moment mojego życia. Nie był. Na początku oczywiście płacz i czarna rozpacz, tego chyba nie da się uniknąć. Na szczęście Przyszły Tata, imię jego Przemek, przy całej swojej nieodpowiedzialności i zdolności do wkurwiania mnie, stanął na wysokości zadania i przekonał , że poradzimy sobie z dzidzią i z życiem i ze wszystkim. Oby miał racje, bo mu uwierzyłam.

Czas zatem podzielić się z ewentualnym czytelnikiem metafizycznymi doznaniami jakie według wyobrażeń wielu posiada przyszła matka, na wieść o rozwijającym się w niej dziecięciu. Może to zabrzmi brutalnie, ale chuja prawda ;). Wydaje mi się, że jest to sprawa niebywale indywidualna, ale dopóki nie weźmie się swojego dziecka na ręce, a przynajmniej nie zobaczy jego serduszka na ultrasonografie trudno mówić o uczuciach macierzyńskich. Oczywiście dbam teraz o siebie jak nigdy wcześniej, rzuciłam palenie i alkohol, nie chodzę na imprezy, unikam wysiłku, ale też nie czuję jak na razie wszechogarniającej miłości, do zarodka który radośnie urzęduje sobie w moim brzuchu. Myślę, że wizyta u ginekologa (już pojutrze) pewnie zmieni moje odczucia.

Generalnie ciąża to stan bardzo upierdliwy. Chce mi się ciągle spać, cycki mnie bolą i puchną z godziny na godzinę, boli mnie też podbrzusze. I mam nieposkromiony apetyt na miłosne igraszki :D

W ogóle to mam wrażenie, że moje przyjaciółki jak na razie są bardziej przejęte moim błogosławionym (nie wiem skąd to kretyńskie określenie) stanem niż ja. Dla mnie to na razie abstrakcja, czad, kosmos. Mam nadzieję, że wkrótce napiszę, że bobas rozwija się prawidłowo i że wszystko w porządku z moja ciążą. I że przy następnej notce będę już niepojęcie kochać swój brzuch :)