poniedziałek, 16 lipca 2012

karaluchy pod poduchy

Moje dziecko jest karaluchem, doszłam do takiego wniosku po długotrwałych  obserwacjach. Zjada wszystko, wszystko lubi. Myślę, że gdyby Ber Gryls zaprosił ją na wyprawę, pokonałaby go sromotnie w kategorii "najabsurdalniejsza rzecz jaką może zjeść człowiek w imię przetrwania". W sumie dobrze, jeśli to co planują Majowie na grudzień wypali, moje bobo ma wielką szansę przetrwać, razem ze szczurami i rzeczonymi karaluchami i moje geny pójdą dalej w świat. Ale ja nie o tym miałam w sumie napisać.

Poszłam z dzieckiem moim ostatnimi czasy do drogerii, celem zakupienia płynu do kąpieli. Stoimy sobie przy półce z milionem płynów, co jeden to kolorowszy piękniej pachnący i bardziej się pieniący. Gdy już nozdrza zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a dziecko zaczęło odmawiać grzecznego siedzenia w wózku (dość dobitniej niźli moje nozdrza), zdecydowałam się w końcu na fantazyjny kosmetyk o fantazyjnej woni oranżady. Umiejscowiwszy się w kolejce do kasy, która jak to w drogeriach o niepokojąco niemiecko brzmiącej nazwie bywa zazwyczaj długa, zaczęłam z nudów przypatrywać się składowi produktu, który za chwile zamierzałam kupić. I oto nagle z trwogą i łżą w oku patrzę, a płyn który wybrałam 2 w 1 nie szczypie w oczy przeznaczony jest dla małego rajdowca! Zerknęłam na dziecko, no rajdowca to ona nie przypomina. Tysiąc myśli zakłębiło mi się w głowie - bo co, jak kupię jej płyn do kąpieli dla małego rajdowca, a za 15 lat Basia przyjdzie i powie, mamo czuję się chłopcem, to se będę do końca życia wypominać, że to może własnie przez to mi się dziecko w złym ciele uwięziło?! Taka wyrodna matka to ja nie będę.  Z drugiej strony myślę, dziecko jeszcze jednak mało świadome. W popłoch wpadłam, nie wiem co robić. Jako, że Barbara zainteresowała się swoim butem i uznała, że w wózku jednak fajnie, postanowiłam mimo mojej powszechnie znanej otwartości na świat i tolerancji nie kupować płynu dla małych rajdowców. Wróciłam do półki patrzę, jest. Płyn 2 w 1 nie szczypie w oczy dla małych księżniczek. Spoglądam na Barbarę, która akurat zajmuje się badaniem zawartości swojego nosa za pomocą palca wskazującego, myślę, no na księżniczkę mi ona nie wygląda. Z nadzieją, że płyn dla księżniczek zrobi z niej damę dokonałam zakupu. Następnie udałyśmy się do delikatesów, własnie upadających, co to w nich rast a dobrze, cokolwiek to znaczy. Chciałam dziecku kupić płatki śniadaniowe, podchodzę do półki, a tam tenże sam koszmar. Czekoladowe kulki dla małych rajdowców, truskawkowe dla księżniczek. Psia go mać! zaklęłam w duchu, potulnie sięgając po pudełko upstrzone wizerunkami lalek Barbi w balowych sukniach.Z mojego dzieciństwa nie przypominam sobie, żeby w dziale kosmetycznym czy spożywczym istniały takie podziały, na to co dla rajdowców i co dla księżniczek. Teraz to mi się w gruncie rzeczy wydaje zabawne i głupie, ale co będzie, jak 5letnia Barbara mi zrobi awanturę, bo jej kupię mydło dla małego ślusarza przez pomyłkę, zamiast dla małej modelki? Jakże trudno być rodzicem w tym konsumpcyjnym świecie!

wtorek, 26 czerwca 2012

cześć i czołem kluski z rosołem

Witamy ponownie z naszego domu wariatów, matka Aneta od pieluch i córka Barbara dwuzębna.
Ponieważ od jakiegoś czasu jestem regularnie molestowana psychicznie pytaniami "co z twoim blogiem", postanowiłam tu zajrzeć i dokonać aktualizacji.

W tak zwanym międzyczasie, którego de facto nie ma, dziecię moje awansowało z niemowlaka na małe dziecko, a nastąpiło to w dniu pańskim 6 maja, kiedy to Barbara skończyła rok. Mimo tygodniowych prób poprzedzających ten wielki dzień, świeczka nie została rzecz jasna zdmuchnięta, Barbara zaś wydawała się nie być szczególnie przejęta pierwszą imprezą w życiu. Tych, w których uczestniczyła będąc w matczynym łonie nie liczymy. Tydzień przed pierwszymi urodzinami w paszczy mojego dziecka pojawił się pierwszy ząb. Dzięki bogu, bo oczyma wyobraźni już widziałam swoją przyszłość jako matki bezzębnego stwora, która skazywałaby mnie na dożywotnie przeżuwanie owemu stworu pokarmów, lub inwestycję w sztuczną szczękę. God bless Corega klej do protez, dzięki któremu szczęka nie wypada nawet największym śmieszkom i można jeść maliny. Na szczęście nas to już nie dotyczy, dziecko posiada dwa piękne zęby, którymi potrafi nawet ugryźć ciocię Julkę w policzek.

Awans na pozycję małego dziecka wywołał u mojej córki ewolucję w kierunku rozhisteryzowanej wstrętnej baby. Pozostał urok niemowlaka, aczkolwiek charakter moja córka odziedziczyła z pewnością nie po mnie, bo ja jestem stworzenie ugodowe, ona zaś stawianie na swoim uczyniła priorytetem w drugim roku swojego życia. Barbara posiada cudowną umiejętność zmiany nastroju z przeradosnego w przewkurwiony w ciągu kilku sekund, czym umila mi dnie, a czasem także i noce. Poza tym obudził się w niej ciekawy świata mały odkrywca. Barbara potrafi przez pół godziny zasuwać na trasie pokój rodziców-pokój Basi z miną zdradzającą poczucie wielkiej misji i znaną tylko jej celowość tego działania, czym bawi mnie niezmiernie. Głównym zaś celem egzystencji mojego rocznego dziecka stało się jedzenie. Jedzenie czegokolwiek, z akcentem położonym na jedzenie tego, co konsumują akurat rodzice. Gdy tylko Barbara dostrzeże, że w domu jest jedzone bez jej udziału, natychmiast pojawia się w zasięgu widelca/łyżki i domaga się poczęstowania, które w rzeczywistości kończy się na wyżarciu przez Barbarę połowy matczynego ewentualmą ojcowskiego posiłku. I nie ważne, czy jest to parówka z musztardą, śledź(!), czy jajecznica z kiełbachą, z cudzego talerza Barbarze smakuje wszystko. Wznoszę modły do niebios by fizyczne podobieństwo do ojca, które teraz zdradza moja córka wiązało się także z odziedziczeniem typu budowy ciała, wówczas mimo swego ewidentnego żarłoctwa Barbara będzie kobietą smukłą i wysoką, a nie niską i grubawą jak ja. Tli się we mnie niepokój, że mnie Bozia pokara za naśmiewanie się z grubasów właśnie grubą córką. Oby nie, oby nie, oby nie...

Z rocznym dzieckiem chodzi się już na plac zabaw, szczególnie jak ma się 15 minut drogi piechotką od domu super piękny super nowoczesny ogródek jordanowski. W owym ogródku jordanowskim spotyka się inne matki, niestety. I to jest jak dla mnie najczarniejszy punk macierzyństwa. Kontakty z innymi matkami. Najczęściej spotykanym typem matek są tak zwane kangurzyce. Obwieszone hordą dzieciaków, ubrane w wygodne dresy i równie wygodne  ładne adidaski sprzed siedmiu sezonów, siedzą dumne na ławeczkach i podziwiają swoje latorośle niezliczonej ilości. Generalnie istoty nieszkodliwe, chyba że akurat tak się trafi, że któryś z ich potomków jest w wieku zbliżonym do Barbary. Wówczas taka matka nie może się oprzeć by nie zapytać: A ile pani córeczka ma? Chciało by się odpowiedzieć, że czego ile ma? Palców? Zasadniczo, pobieżnie 20. No ale nic, kangurzyce najczęściej wyglądają na takie, co mają w głowach kleik zamiast mózgu, człowiek woli więc nie ironizować, co by nie napytać se jeszcze większej biedy. Uściślając, nie to, żeby były głupie z natury, tego nie mogę stwierdzić, po prostu to z nimi robi miłość macierzyńska. Gdy usłyszą wiek dziecka pada kolejna seria pytań: chodzi? o, a mój Franio poszedł na nogi jak miał 10 miesięcy. A ile ma ząbków? Dwa? O, widzi pani, a Franiu to pierwszy wyszedł jak miał 4 miesiące... Aha, to wcześniak. Wie pani, wcale nie widać! A jak ma być widać, że to wcześniak, wielkie W na czole czy jak? Mam nieodparte wrażenie, że te wszystkie pytania padają tylko po to, żeby taka super mama kangurzyca podbudowała swoje ego faktem, że jej dziecko to tak się pięknie rozwija, a moje to cóż, w porównaniu z jej pięknym bejbi powiedzmy sobie szczerze, niedorozwój jakiś. Ale znalazłam  świetny sposób na to, by te wkurwiające sytuacje zminimalizować - chodzę na plac zabaw po 18. Wówczas królują tam tatusiowie z dziećmi, których absolutnie nie obchodzi to ile Basia ma zębów i kiedy zaczęła siadać, tak jak i mnie nie obchodzi rozwój motoryczny wszystkich bachorów na placu zabaw.

Dziecko zapragnęło kontaktu z matką, zatem kończę, pozdrawiam, ściskam i mlaskam. Niech pan ma was w swojej opiece.


sobota, 10 marca 2012

zapamiętać!

Moje dziecię jedyne, na wieki wieków amen, czas jakiś temu zapadło na chorobę wirusową dziecięcą zwaną potocznie trzydniówką. Choroba owa była dramatem, z całą pewnością większym dla mnie aniżeli dla dziecięcia. Barbara gorączkowała pod 40 stopni prawie, potem dostała dodającej uroku wysypki i wyglądała jak truskawka, a ja trzy dni chodziłam z tłustymi włosami, upstrzona basinymi wymiocinami i smarkami. Koniec końców moje nader inteligentne dziecko z choroby swej wyciągnęło wniosek następujący: jak się jest biednym i się płacze to mama się martwi i nosi na rąsiach, a to jest fajne, więc mimo że już jestem zdrowa, nadal będę całymi dniami marudzić co pozwoli mi oglądać świat z perspektywy metr siedemdziesiąt, a to jest super najfajniejsze.Więc od tygodnia mam dziecko co prawda zdrowe, ale całymi dniami marudzące, a wcześniej miałam dziecko wesołe. Jest to frustrujące i doprowadza mnie do skrajnych załamań emocjonalnych i rozważań pod tytułem popełnić samobójstwo czy wyrzucić dziecko przez okno, a może jedno i drugie? Nie dogadujemy się z córką, zatem postanowiłam, ze zapiszę tu kilka plusów wynikających z posiadania małej córeczki i jak będę się chciała zabić lub dokonać aborcji postporodowej zajrzę tu i sobie przypomnę, że się bardzo cieszę, że mam dziecko.


  • Gdy ma się małą córeczkę można całymi dniami oglądać maj lityl pony i nikt nie uważa, że to infantylne, bo przecież to córeczka ogląda, a ja co, jestem po prostu zmuszona, nie mam przecież dwóch telewizorów!
  • Córeczkę można stroić w sukienusie.
  • Można się bawić kucykami, niby z córeczką.
  • Można kupować spineczki i czesać warkoczyki (parę lat se pewnie poczekam, jak tak patrzę na łysinę mojego dziecka, ale są perspektywy)
  • Można kupować buciki córeczce, a potem jęczeć mężusiowi, że Basia jest taka mała a ma tyle bucików, a ja to co, też se muszę kupić!
  • Można rozmawiać z córeczką, ze chłopaki są głupie, dając tym samym w sposób zawoalowany upust własnym frustracjom.
  • Można tańczyć tłista z córeczką.
  • Można mieć sztamę z córeczką.
  • Można wyciągać kasę od tatusia, razem z córeczką.
Ach, jakim jestem szczęśliwym człowiekiem!

poniedziałek, 27 lutego 2012

bo życie się rozciąga a wena jest king-konga

Dzień dobry:). Po pierwsze to mam takie postanowienie, że teraz w każdej notce będę podkreślać, że Basia jest wcześniakiem, urodziła się w koszmarnym stanie i tak naprawdę to nic nie jest pewne. Blog Roku 2012 jest wtedy nasz i moja wielka kariera wreszcie ruszy z kopyta. Głupiam, że dopiero teraz mnie olśniło!. Przechodząc zaś do tego co u nas:

Moje biedne dziecko, które w pierwszych dobach życia przeszło dwa wylewy wewnątrzkomorowe drugiego stopnia,  nauczyło się nie tak dawno turlać. I owo turlanie jest całym sensem jej życia, przemierza pokój wzdłuż i wszerz, ostatnio nieśmiało eksploatuje także przedpokój, ze szczególnym zwróceniem uwagi na kocią kuwetę. Siedzieć ten leń nie chce póki co, ale mamy czas. Co więcej, Basia, urodzona z jednym Apgarem, ma już tak zwinne paluchy, że potrafi dorwać najmniejszy na świecie okruszek i radośnie ( o tyle radośnie na ile pozwala jej tej jeden Apgar i mięśniowe VSD, z którym się urodziła, oczywiście) wsadzić go sobie do buzi, wywołując tym samym atak paniki u matki swej, czyli u mnie. Ale najbardziej wstrząsającego niusa zostawiłam na koniec - BARBARZE WYRZYNA SIĘ ZĄB!!! Ja sobie nie umiem tego wyobrazić, jak moje małe, łyse i bezzębne dziecko ma się nagle zamienić w dorosłą dziewczynkę z zębami... Już to widzę oczyma wyobraźni, to się tak zaczyna, teraz pierwszy ząbek, zaraz pierwszy papieros, pierwsze piwo, pierwszy chłopak i mamusia pójdzie w odstawkę. Ech.
Wydaje mi się, że ta notka spełnia kryteria bloga wygrywającego w konkursie Blog Roku w kategorii "ja i moje życie" - nudny, obyczajowy obrazek matki z "chorym" dzieckiem. Jestem genialna.

Teraz może opowiem co się przez ten czas niepisania działo w głowie mamy. Od razu zastrzegam - niezbyt wiele. Oczywiście, obcowanie z dzidziusiem daje wiele radości, ale co tu dużo mówić - jestem okrutnie zmęczona. Jawnie i głośno sprzeciwiam się obrazkowi "wesoła mama z wesołym dzidziusiem wesoło baraszkuje na podłodze, a wszystko dzięki mleczku bebilon i kaszce nestle". Tak mamy zakorzenione w główkach, że matce nie wolno powiedzieć "mam dość mojego dziecka, jestem zmęczona". No bo jak to tak? JAK TO TAK? Ale jednocześnie nie wierzę, że wszystkie mamy są jak z reklamy pampers i tylko ja jedna na całym świecie jedna jedyna miewam myśli "zabierzcie mnie od niej dajcie mi wina". Barbara to stworzenie urocze, wspaniałe, piękne mądre, kochane, ale bywa też upierdliwa i nieznośnie marudząca całymi dniami. I jak się tak trzy dni z rzędu przypadają akurat na barbarowe alter ego "maruda" to trzeba być Matką Boską, żeby to znieść w spokoju bez myśli samo- i dzieciobójczych ;). A gdy do tego obrazka dołożyć małego, białego, puchatego wkurwiającego kotka, należy zacząć mnie podziwiać, że jeszcze jestem zdrowa psychicznie. 

I na koniec filmik, ukazujący jak kiepskim jestem pedagogiem...:(




wtorek, 21 lutego 2012

filmy

Póki co notka nudna, dziecię wielbiąca, ale nie mogę się powstrzymać;) Jak z takiego okruszka wyrosła mała elegantka :)

Film o okruszku.

A tu pani elegantka pije z filiżanki!

poniedziałek, 23 stycznia 2012

socjalizujemy się

Moje dziecko zaczyna się coraz bardziej socjalizować. W kolejce w sklepie, gdy czekamy na rehabilitację czy tam u lekarza, czy tam gdziekolwiek indziej, gdzie siedzą, stoją, generalnie znajdują się jacyś obcy ludzie, w Barbarze odzywa się pierwiastek narcystyczny. Wypatruje wówczas ze skupieniem, obiera sobie cel, a następnie zaczyna w sposób najbardziej na świecie uroczy zaczepiać delikwenta. Opowiada o tacie ("atatatatatata"), o mamie ("ableblebla"), uśmiecha się, mruży oczka, byleby tylko wzbudzić uśmiech i zachwyt. Bardzo to wszystko wdzięczne i rozkoszne, gdyby nie fakt, że ja nie jestem do końca zsocjalizowana, a Barbara mimo swego niepospolitego intelektu nadal bytuje głównie na moim biodrze, relatywnie na jakiejś innej części tułowia. Co się z tym wiąże? Ano to, że koniec końców to ja się muszę wdawać w dialog z personą zaczepioną  (najczęściej rzeczonymi są stare baby, nie wiem cóż to za gust ma moje dziecko, zaczynam nieśmiało podejrzewać, że robi mi na złość). No cóż, wiem, że w tym aspekcie będzie tylko gorzej.


(Właśnie postanowiłam, że ta notka będzie chaotycznym opisem scenek rodzajowych. To była pierwsza.)

Scenka druga.
Miejsce akcji - autobus linii 17, przystanek Szpital Dziecięcy
Osoby dramatu - młoda Niepospolicie Piękna Matka (NPM) wsiadająca do autobusu (tak, to ja), z wózkiem, w którym to oto znajduje się Niepospolicie Piękna Córka (NPC), Stary Kurwiszon (SK)
Na podwórzu zimno, śnieg napierdala jak oszalały, chodnik nieodśnieżony, NPM biegnie pchając wózek przez zaspy, gdyż oto właśnie na przystanek zajeżdża jej autobus. NPC miast sprawę ułatwić drze się w wózku, bo jej niewygodnie. Autobus należy do tak zwanych niskopodłogowych z tak zwanym miejscem dla wózków. NPM w ostatniej chwili wsiada do autobusu, ze zgrozą orientując się, że pomimo niewielkiego zatłoczenia w pojeździe, na tak zwanym miejscu dla wózków stoją sobie bezczelnie trzy osoby, w tym SK. Starając się złapać oddech po morderczym pędzie przez śniegowe zaspy NPM mówi swym delikatnym głosikiem "przepraszam", czym sugeruje, że oczekuje od SK, który stoi na samym środku tak zwanego..., że się łaskawie przesunie. W tym momencie autobus rusza, zatem NPM ma dwa wyjścia - ryzykować, że się za chwilę wywali z tym wózkiem, wybije sobie zęby i zabije dziecko, w wyniku szarpnięcia związanego z ruszaniem, lub zająć święcie należące jej się miejsce. Jako, że jest osobą roztropną, odpowiedzialną, a także znającą swoje prawa, wybiera opcję drugą. I tu do akcji wkracza Stary Kurwiszon. "No wie pani, to że to jest miejsce dla wózków, to nie znaczy, że może pani się tak chamsko zachowywać!". Zdezorientowana NPM zadaje naiwne pytanie "Co pani ma na myśli?". "Proszę pani, zabrudziła mi pani spodnie!". NPM spogląda w dół i widzi mikroślad na spodniach kurwiszońskiej modystki, jako dowód swojej winy. Tłumiąc w sobie złość dodaje tylko skromnie "Przepraszam panią, mówiłam przepraszam, mogła się pani przesunąć...". Stary Kurwiszon, absolutnie nie czując się winny wypala "Proszę Pani, ja stoję tyłem!". NPM ma ochotę zwyzywać Starego Kurwiszona od starych kurwiszonów i zapytać o to jakim w ogóle prawem zajmuje ona miejsce dla wózka, skoro jest pełno miejsca w koło, nie robi tego jednak, bo jest kobietą z klasą, zmamusiałą, ale jednak z klasą.

Scenka trzecia.
Moje dziecko jest generalnie leniwe i nie za bardzo chce jej się wykonywać jakiekolwiek ruchy, żeby na przykład sięgnąć po zabawkę. Okazuje się jednak, że gdy tylko mama nie patrzy, Barbara potrafi fikać całkiem sprawnie, pokonując całkiem spore odległości. Historia dzisiejsza. Położyłam Barbarę na "macie edukacyjnej" (to taki podły chwyt marketingowy, ta edukacyjność, nie wiem jak może edukować moje dziecko kawałek pomarańczowo-zielonej szmaty z przyszytą grzechotką i piszcząca biedronką...) na pleckach w otoczeniu zabawek, a sama poczęłam relaksować się przed komputerem. Po jakiś dwóch minutach zerkam na moje dziecię, a ono leży sobie radośnie na brzuchu (mata edukacyjna służy mu za pelerynę) i patrzy na mnie z dumą i radością. Po kolejnych dwóch minutach mata leżała sobie z boku, Barbara zaś odwróciwszy się do mnie tyłkiem miętosiła w zębach Królisia Grzechotkę. Gdy za trzecim razem ją skontrolowałam, znajdowała się pół metra od poprzedniego miejsca bytowania, odwrócona do mnie bokiem i miętosiła Misia Przytulankę. Taka ze mnie matka, że nie mam pojęcia jak ona to robi. Taka z niej córka, że gdy ja się zniżam do jej podłogowego trybu życia i towarzyszę w zabawach, nigdy się swoimi umiejętnościami nie chwali. Wniosek z tego taki - muszę siedzieć na fejsie, zamiast się z nią bawić, bo tylko wtedy ona rozwija swoje umiejętności!


A na koniec polecam tym co mają czas lekturę w postaci "Balladyn i romansów" Ignacego Karpowicza. Grube, ale proszę się nie zniechęcać! A jak ktoś lubi polski film dokumentalny, to polecam również zluczyć sobie w wolnej chwili "Takiego pięknego syna urodziłam"Marcina Koszałki. Pa pa pa całusy sto dwa.


poniedziałek, 16 stycznia 2012

i bądź tu człowieku mądry

przyszła zima idzie sesja basia kaszle przez zimę albo przez sesję tu kłopot tam kłopot licencjat pokazuje środkowy palec ludzie na roku mnie nie lubią zaliczam ćwiczenia noszę basię na rękach nie zaliczam ćwiczeń jemy zupkę piszę kolejne analizy dzieł lietrackich bardziej lub mniej daję basi buziaki uczę się na kolokwia czytam basi bajeczki analizuję bajeczki usypiam basię i daję jej buziaki w planach wszystko było proste i bądź tu człowieku mądry

czwartek, 12 stycznia 2012

czytam bajki

Choć Basia ma dopiero 8 miesięcy, korygowane 5,5;), od jakiegoś czasu zaczęłam, mówiąc patetycznie, wprowadzać ją w świat klasycznych bajek. Niech się dziecko osłuchuje z ładnym językiem i ładnymi historiami, a nuż zaowocuje to w przyszłości, pomyślałam. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mój dorosły bądź co bądź i jednak polonistyczny umysł poddaje historie napisane przez braci Grimm i pana Andersena dorosłej i polonistycznej analizie i dochodzi do takich wniosków, że zaczyna wątpić w słuszność zapoznawania berbecia z klasyczną literaturą dziecięcą! Królewna Śnieżka nosi znamiona choroby umysłowej, a przynajmniej głębokiego niedorozwoju, ponadto jest to historia na wskroś mizoginistyczna, podobnież zresztą jak Kopciuszek. Kopciuszek dodatkowo przedstawia problem odrzucenia przez rodzica, generalnie patologiczne środowisko wychowawcze. Kaczka Dziwaczka jest najprawdopodobniej schizofreniczką, a Wyspy Bergamuty najpewniej zostały wymyślone po łyknięciu kwasa lub przynajmniej jakiś szemranych grzybków. Podejrzany jest też Dziadek do orzechów z tymi pięknymi ewidentnie narkotycznymi wizjami. Przerażona uznałam, że nie będę tych chorych historii czytać mojemu dziecku, bo mogę tylko zaszkodzić. Po kilku dniach zaczęłam ten temat przemyśliwać raz jeszcze. W gruncie rzeczy moje ośmiomiesięczne dziecko raczej nie dysponuje żadnym warsztatem analizy dzieła, mimo swego oczywistego geniuszu, który ujawni się za kilka lat, pomyślałam. Nie jest też spaczone popkulturą, nie wie za wiele o świecie, a to co wie to raczej pozytywne strony ludzkiej egzystencji. Myślę, że do ukończenia 12 roku życia niewiele się w tym temacie zmieni. Patrząc na bajki Grimma i Andersena z tej perspektywy, nie filtrując tych historii przez dorosły, a nie daj boże polonistyczny umysł, dojdziemy do wniosku, że te baśnie są niesłychanie mądre i bardzo pouczające. Doskonałym przykładem jest Dziewczynka z zapałkami. Taka zdawać by się mogło smutna i dla małego dziecka trochę drastyczna historia (tylko z naszego punktu widzenia!), niesie piękną naukę, że nie zawsze w naszym życiu dzieje się dobrze i nawet bajka może mieć smutne zakończenie. Jak już jestem w temacie Dziewczynki z zapałkami, Ewa powiedziała mi ostatnio, że spotkała się z wersją tej bajki, w której to Dziewczynka zasypia, następnego dnia budzi się i zostaje adoptowana przez jakieś dobre małżeństwo. Nie wiem co kierowało autorem tego potworka, ale jestem przekonana, że nie posiada on żadnej wartości pedagogicznej. Fakt, że dochodzi do takich przeinaczeń pięknych klasycznych historii łączy się chyba z trendem wychowania bezstresowego. Nie możemy dziecku pokazać prawdziwego świata, tego że są też tragedie i czasem dzieci giną z głodu i ubóstwa, bo się nasza Nikolka zestresuje i będzie płakać w nocy. Ja jestem przekonana, że jak wilk zjada babcię, macocha każe Śnieżkę zabić, a Brzydkie Kaczątko płacze odrzucone przez kacze społeczeństwo, to jednak to jest wielka nauka dla naszych dzieci, banalna być może z naszej perspektywy, bo my to dobrze wiemy, że jest dobro i zło i wcale nie musi być tak, że dobro zawsze zwycięża.  Trzeba zatem dzieciom te bajki czytać, pomimo tego, co my przez te historie rozumiemy. :) Amen.

piątek, 6 stycznia 2012

frustracje matki małej dadaistki

Postanowiłam nadrobić blogowe zaległości. Zatem poczynając od wydarzeń, które należałoby odnotować, w święta moje dziecię przyjęło wiarę katolicką. Wydaje mi się jednak, że stosunek do Kościoła i katolicyzmu wyssała z mlekiem matki (i ojca) bo całym tym chrztem się za bardzo nie przejęła. Spała nawet gdy ksiądz polewał jej głowę zimną, acz świętą wodą, generalnie do całej sprawy młoda się zdystansowała, co nie ukrywam, nawet mi się spodobało. Dzień po świętach natomiast okazało się, że moje dziecko w znaczącym stopniu posunęło się w rozwoju mowy, gdyż obudziło nas niesłyszane wcześniej "ADADADADADADADADADA!" dobiegające z łóżeczka świeżo przyjętej do Wspólnoty katoliczki. Gdybym była wierząca, to mogłabym pomyśleć, że to Duch Święty zesłał na nią tę umiejętność, on tam chyba miał coś wspólnego z mówieniem, nie pamiętam, jakiś czas temu straciłam zainteresowanie teologią. Nie ważne. W każdym razie moje dziecko z uporem maniaka, najczęściej gdy się na mnie zdenerwuje powtarza "adadada", "agagaga" i co mnie najbardziej frustruje "tatatatata". Już teraz wiem, że to niewdzięczne stworzenie zupełnie nie weźmie pod uwagę takich argumentów jak fakt, że to ja ją nosiłam w brzuchu, że to mi cycki oklapły po porodzie, że to ja miałam połogowe krwawienia, że to mnie kopała po żebrach od wewnętrznej strony i to "tata" będzie jej pierwszym słowem. Zwariować można.
Następną poświąteczną zmianą w naszym życiu rodzinnym jest\ posiadanie kolejnego małego stworzenia o skurczonym, czy też niedostatecznie jeszcze pofałdowanym rozumku. Przywieźliśmy sobie bowiem kotka, śliczną i ponadprzeciętnie wkurwiającą (nie mogłam tego zastąpić żadnym innym słowem) Bajkę. Bajka śpi z nami w łóżku, łazi nam po głowach, wspina się po moich łydkach (za co ją pewnie wkrótce zabiję, ale w afekcie, to się nie liczy) i niesamowicie fascynuje Basię. Przez pierwszych kilka dni te dwa transgatunkowe berbecie próbowały się nawzajem zjeść. Basia łapała Bajkę za łapki i wciągała do buzi, a raczej usiłowała wciągnąć, na co Bajka odpowiadała gryzieniem Basi w stopy. To znowuż moje dziecko niesłychanie bawiło. Teraz się trochę uspokoiły, nie przejawiają chęci wzajemnej konsumpcji, choć jeszcze zdarzają się wybryki w postaci podrapanej rączki Basi, lub prawie urwanego ucha Bajki (te dwa zdarzenia są oczywiście połączone związkiem przyczynowo-skutkowym). Zwariować można.
Każdemu komu się w życiu nudzi polecam sprawienie sobie małej córeczki i małego kotka, a także odwiedzenie kilku urzędów "celem przedłożenia zaświadczeń". Ale o frustracjach urzędowych innym razem. 
Pan z wami.
PS Zapomniałam, żeby było miło, parę zdjęć na koniec końców:)