poniedziałek, 31 października 2011

wesoły romek

Od dłuższego czasu dziecię moje z wiecznie krzyczącego bobasa ewoluuje w ciekawego świata Wesołego Romka, zarażającego uśmiechem. Od równie długiego czasu ( a może nie? mój mózg słabo orientuje się na płaszczyźnie chronologicznej, więc nie wiem, ale uznajmy, że tak) dziecię moje położone do łóżeczka o 19, nieprzerwanie 12 godzin oddaje się czynności spania. Czasem tylko zapłacze przez sen, pewnie śni jej się wtedy, że ją przycinam klipsem od smoczka albo daję jeść kwaśną zupkę. Tak sobie myślę, że innych koszmarów Basia mieć nie może. W każdym razie dziś o 2:30 niespodziewanie obudził nas płacz naszego dziecka i to bynajmniej nie taki wywołany złym snem, czy wypluciem smoka. Pacholę po prostu się przebudziło. Ledwo otwierając jedno oko, wymusiłam metodą perswazji (dźganie palcem w żebra), żeby to Przemek do niej wstał, jednak on pomylił drogę do Basi pokoiku i poszedł sikać. Może myślał, że go budzę na nocne siku? Nieważne. Siłą rzeczy do pacholęcia pójść musiałam ja. Półżywa, bo trudno być całożywym przed 3 nad ranem, nachylam się nad łóżeczkiem i co mnie wita? Najpiękniejszy, rozbrajający uśmiech świata małego Wesołego Romka, mający moc magiczną, bo oto już byłam gotowa wyciągnąć stos grzechotek i oddać się zabawie z berbeciem. Dzięki bogu przy całej swej sentymentalności bywam też racjonalna. Już podczas pojenia latorośli kaszką wznosiłam w duchu patetyczne modły do Morfeusza, by zechciał temu małemu psychopacie sypnąć jeszcze trochę piasku pod powieki. Modlitwa została wysłuchana. A ja teraz lekko drżąc w obawie, czy Romek się znów nie obudzi, piszę notkę. Początkowo miała się ona zakończyć ckliwą i wzniosłą puentą, jednak wierzę w ciebie czytelniku, wnioski wyciągnij więc sam.