sobota, 19 listopada 2011

basiu

17 listopada to Dzień wcześniaka. Dowiedziałam się o tym późnym wieczorem, w jakimś serwisie informacyjnym na tvn24 poruszono ten problem. Narzekano na słabą(?) opiekę medyczną nad dziećmi przedwcześnie urodzonymi. Zainteresowałam się tym tematem, Fundacją Wcześniak, stronami poświęconymi tematyce dzieci takich jak Basia. Na jakiejś tam stronie znalazłam opisane historie mnóstwa dzieci, z naprawdę małymi masami urodzeniowymi, poniżej 900 gramów, zmagających się z sepsą, miliardem zakażeń, operacjami serduszka, wycinaniem torbieli z mózgów etc, etc, etc... Po tym wszystkim uderzyła mnie myśl, jak wiele szczęścia miała Basia, że to wszystko ją ominęło. Potem pojawiła się druga, jeszcze intensywniejsza - jak wiele moja mała córeczka przeszła.
Basiu. Byłaś bardzo silna. Jesteś. Jesteś silniejsza niż ja kiedykolwiek byłam. Boję się, że zapomnę kiedyś o tym, jak bardzo Cie podziwiam. Że obie zapomnimy. Że będziesz miała 15 lat, będziemy się kłócić o bałagan w pokoju, a Ty będziesz pisać w pamiętniku, jak bardzo mnie nienawidzisz.
Moja mała córeczka w swoim wątłym ciałku wywalczyła to, o co większość z nas pewnie nigdy nie będzie musiała walczyć. Wywalczyła sobie życie. I teraz gdy na nią patrzę, chciałabym, żebyśmy obie zawsze pamiętały o tym.
Piszę te notkę w nadziei, że Basia kiedyś ją przeczyta. I nie obchodzi mnie, że nie pasuje za bardzo do mojego zabawno-ironicznego bloga ćwierćfeministki.

wtorek, 15 listopada 2011

operator maszyn

Uwielbiam obserwować Basię, rozwijającą nowe połączenia neuronowe. Przy ćwiczeniu każdej nowej czynności zachowuje się jak niewprawny operator maszyn. Podaję Basi grzechotkę. Widać w oczach intensywną pracę mózgu. Nawigacja zaczyna działać. Basia wyciąga rączkę, o centymetry mija się z celem. Podejmuje kolejną próbę. Tym razem cel został dobrze zlokalizowany, ale chwyt zbyt słaby, grzechotka wypada z łapy. Trzecia próba - w oczach maluje się duma i tryumf, grzechotka została złapana. Teraz jeszcze tylko wsadzę ją do buzi i będziecie mnie mogli nazywać grzechotkowym mistrzem - zdaje się mówić Basia. Myśli. Otwiera pyszczek. Powoli kieruje zabawkę w stronę swojej paszczy. Plask. Tym razem trafiła w czoło. W swojej wytrwałości podejmuje kolejne starania, obrywa kolejno nos i policzek. I w końcu jest! Udaje się wpakować różowo-zielonego brzęczącego stwora do buzi! W takich chwilach nie ma chyba na ziemi szczęśliwszego człowieka, niż moja mała córeczka.

sobota, 5 listopada 2011

boję się o nas

Jestem dziecko indygo, wersja beta, tak mówi Iza. Iza ma zawsze racje i wie najlepiej. Jestem wiecznie nieszczęśliwa, bo zamiast dochodzić do prawdy swojej własnej, okrywam się przyjemna z pozoru pelerynką fałszu i trwam w tym stanie do momentu, aż mi ją ktoś brutalnie zerwie i powie "hej maleńka wcale nie jest tak, jak chciałaś, żeby było". Przemek natomiast ma niebywałą zdolność kamuflowania w swojej głowie każdego problemu. Potem ten zakamuflowany problem rośnie, rośnie, nie dając żadnych objawów. Trochę jak złośliwy guz mózgu. I w końcu pęka. To dopiero jest kłopot. Może on też jest dziecko indygo wersja beta, muszę dopytać Izę, co ona sądzi. Jak jest konkluzja tego wywodu? Taka, że się boję, że jak się w Basi moje i Przemka geny skumulowały, to wyrośnie z niej wiecznie błądząca i wiecznie poszukująca szczęścia istota i będzie jej jeszcze gorzej niż mnie. Dziecko indygo wersja beta silnia do kwadratu. 

"Posiadanie" dziecka to taka wielka odpowiedzialność. I bynajmniej nie chodzi tu o problem "boje się, żeby jej nie utopić podczas kąpania". To jest taka przygnębiająco przerażająca odpowiedzialność. Daliśmy jej część siebie, z siebie ją ulepiliśmy, ma to co w nas najlepsze, ale ma też to co najgorsze. A ja mam świadomość czym to najgorsze jest. 

Gdy dowiedziałam się, ze jestem w ciąży byłam przekonana, że nie dorosłam do tego, żeby być matką. Teraz, gdy matką już jestem, w pełnym wymiarze, śmiem sądzić że do tak wielkiej odpowiedzialności nie dorósł nikt. Nawet Matka Boska.