poniedziałek, 23 stycznia 2012

socjalizujemy się

Moje dziecko zaczyna się coraz bardziej socjalizować. W kolejce w sklepie, gdy czekamy na rehabilitację czy tam u lekarza, czy tam gdziekolwiek indziej, gdzie siedzą, stoją, generalnie znajdują się jacyś obcy ludzie, w Barbarze odzywa się pierwiastek narcystyczny. Wypatruje wówczas ze skupieniem, obiera sobie cel, a następnie zaczyna w sposób najbardziej na świecie uroczy zaczepiać delikwenta. Opowiada o tacie ("atatatatatata"), o mamie ("ableblebla"), uśmiecha się, mruży oczka, byleby tylko wzbudzić uśmiech i zachwyt. Bardzo to wszystko wdzięczne i rozkoszne, gdyby nie fakt, że ja nie jestem do końca zsocjalizowana, a Barbara mimo swego niepospolitego intelektu nadal bytuje głównie na moim biodrze, relatywnie na jakiejś innej części tułowia. Co się z tym wiąże? Ano to, że koniec końców to ja się muszę wdawać w dialog z personą zaczepioną  (najczęściej rzeczonymi są stare baby, nie wiem cóż to za gust ma moje dziecko, zaczynam nieśmiało podejrzewać, że robi mi na złość). No cóż, wiem, że w tym aspekcie będzie tylko gorzej.


(Właśnie postanowiłam, że ta notka będzie chaotycznym opisem scenek rodzajowych. To była pierwsza.)

Scenka druga.
Miejsce akcji - autobus linii 17, przystanek Szpital Dziecięcy
Osoby dramatu - młoda Niepospolicie Piękna Matka (NPM) wsiadająca do autobusu (tak, to ja), z wózkiem, w którym to oto znajduje się Niepospolicie Piękna Córka (NPC), Stary Kurwiszon (SK)
Na podwórzu zimno, śnieg napierdala jak oszalały, chodnik nieodśnieżony, NPM biegnie pchając wózek przez zaspy, gdyż oto właśnie na przystanek zajeżdża jej autobus. NPC miast sprawę ułatwić drze się w wózku, bo jej niewygodnie. Autobus należy do tak zwanych niskopodłogowych z tak zwanym miejscem dla wózków. NPM w ostatniej chwili wsiada do autobusu, ze zgrozą orientując się, że pomimo niewielkiego zatłoczenia w pojeździe, na tak zwanym miejscu dla wózków stoją sobie bezczelnie trzy osoby, w tym SK. Starając się złapać oddech po morderczym pędzie przez śniegowe zaspy NPM mówi swym delikatnym głosikiem "przepraszam", czym sugeruje, że oczekuje od SK, który stoi na samym środku tak zwanego..., że się łaskawie przesunie. W tym momencie autobus rusza, zatem NPM ma dwa wyjścia - ryzykować, że się za chwilę wywali z tym wózkiem, wybije sobie zęby i zabije dziecko, w wyniku szarpnięcia związanego z ruszaniem, lub zająć święcie należące jej się miejsce. Jako, że jest osobą roztropną, odpowiedzialną, a także znającą swoje prawa, wybiera opcję drugą. I tu do akcji wkracza Stary Kurwiszon. "No wie pani, to że to jest miejsce dla wózków, to nie znaczy, że może pani się tak chamsko zachowywać!". Zdezorientowana NPM zadaje naiwne pytanie "Co pani ma na myśli?". "Proszę pani, zabrudziła mi pani spodnie!". NPM spogląda w dół i widzi mikroślad na spodniach kurwiszońskiej modystki, jako dowód swojej winy. Tłumiąc w sobie złość dodaje tylko skromnie "Przepraszam panią, mówiłam przepraszam, mogła się pani przesunąć...". Stary Kurwiszon, absolutnie nie czując się winny wypala "Proszę Pani, ja stoję tyłem!". NPM ma ochotę zwyzywać Starego Kurwiszona od starych kurwiszonów i zapytać o to jakim w ogóle prawem zajmuje ona miejsce dla wózka, skoro jest pełno miejsca w koło, nie robi tego jednak, bo jest kobietą z klasą, zmamusiałą, ale jednak z klasą.

Scenka trzecia.
Moje dziecko jest generalnie leniwe i nie za bardzo chce jej się wykonywać jakiekolwiek ruchy, żeby na przykład sięgnąć po zabawkę. Okazuje się jednak, że gdy tylko mama nie patrzy, Barbara potrafi fikać całkiem sprawnie, pokonując całkiem spore odległości. Historia dzisiejsza. Położyłam Barbarę na "macie edukacyjnej" (to taki podły chwyt marketingowy, ta edukacyjność, nie wiem jak może edukować moje dziecko kawałek pomarańczowo-zielonej szmaty z przyszytą grzechotką i piszcząca biedronką...) na pleckach w otoczeniu zabawek, a sama poczęłam relaksować się przed komputerem. Po jakiś dwóch minutach zerkam na moje dziecię, a ono leży sobie radośnie na brzuchu (mata edukacyjna służy mu za pelerynę) i patrzy na mnie z dumą i radością. Po kolejnych dwóch minutach mata leżała sobie z boku, Barbara zaś odwróciwszy się do mnie tyłkiem miętosiła w zębach Królisia Grzechotkę. Gdy za trzecim razem ją skontrolowałam, znajdowała się pół metra od poprzedniego miejsca bytowania, odwrócona do mnie bokiem i miętosiła Misia Przytulankę. Taka ze mnie matka, że nie mam pojęcia jak ona to robi. Taka z niej córka, że gdy ja się zniżam do jej podłogowego trybu życia i towarzyszę w zabawach, nigdy się swoimi umiejętnościami nie chwali. Wniosek z tego taki - muszę siedzieć na fejsie, zamiast się z nią bawić, bo tylko wtedy ona rozwija swoje umiejętności!


A na koniec polecam tym co mają czas lekturę w postaci "Balladyn i romansów" Ignacego Karpowicza. Grube, ale proszę się nie zniechęcać! A jak ktoś lubi polski film dokumentalny, to polecam również zluczyć sobie w wolnej chwili "Takiego pięknego syna urodziłam"Marcina Koszałki. Pa pa pa całusy sto dwa.


2 komentarze:

  1. scenki kosmiczne :) czekam na kolejne.... pozdrawiam Mamę i Basieńkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Cię czytać:D

    OdpowiedzUsuń