piątek, 6 stycznia 2012

frustracje matki małej dadaistki

Postanowiłam nadrobić blogowe zaległości. Zatem poczynając od wydarzeń, które należałoby odnotować, w święta moje dziecię przyjęło wiarę katolicką. Wydaje mi się jednak, że stosunek do Kościoła i katolicyzmu wyssała z mlekiem matki (i ojca) bo całym tym chrztem się za bardzo nie przejęła. Spała nawet gdy ksiądz polewał jej głowę zimną, acz świętą wodą, generalnie do całej sprawy młoda się zdystansowała, co nie ukrywam, nawet mi się spodobało. Dzień po świętach natomiast okazało się, że moje dziecko w znaczącym stopniu posunęło się w rozwoju mowy, gdyż obudziło nas niesłyszane wcześniej "ADADADADADADADADADA!" dobiegające z łóżeczka świeżo przyjętej do Wspólnoty katoliczki. Gdybym była wierząca, to mogłabym pomyśleć, że to Duch Święty zesłał na nią tę umiejętność, on tam chyba miał coś wspólnego z mówieniem, nie pamiętam, jakiś czas temu straciłam zainteresowanie teologią. Nie ważne. W każdym razie moje dziecko z uporem maniaka, najczęściej gdy się na mnie zdenerwuje powtarza "adadada", "agagaga" i co mnie najbardziej frustruje "tatatatata". Już teraz wiem, że to niewdzięczne stworzenie zupełnie nie weźmie pod uwagę takich argumentów jak fakt, że to ja ją nosiłam w brzuchu, że to mi cycki oklapły po porodzie, że to ja miałam połogowe krwawienia, że to mnie kopała po żebrach od wewnętrznej strony i to "tata" będzie jej pierwszym słowem. Zwariować można.
Następną poświąteczną zmianą w naszym życiu rodzinnym jest\ posiadanie kolejnego małego stworzenia o skurczonym, czy też niedostatecznie jeszcze pofałdowanym rozumku. Przywieźliśmy sobie bowiem kotka, śliczną i ponadprzeciętnie wkurwiającą (nie mogłam tego zastąpić żadnym innym słowem) Bajkę. Bajka śpi z nami w łóżku, łazi nam po głowach, wspina się po moich łydkach (za co ją pewnie wkrótce zabiję, ale w afekcie, to się nie liczy) i niesamowicie fascynuje Basię. Przez pierwszych kilka dni te dwa transgatunkowe berbecie próbowały się nawzajem zjeść. Basia łapała Bajkę za łapki i wciągała do buzi, a raczej usiłowała wciągnąć, na co Bajka odpowiadała gryzieniem Basi w stopy. To znowuż moje dziecko niesłychanie bawiło. Teraz się trochę uspokoiły, nie przejawiają chęci wzajemnej konsumpcji, choć jeszcze zdarzają się wybryki w postaci podrapanej rączki Basi, lub prawie urwanego ucha Bajki (te dwa zdarzenia są oczywiście połączone związkiem przyczynowo-skutkowym). Zwariować można.
Każdemu komu się w życiu nudzi polecam sprawienie sobie małej córeczki i małego kotka, a także odwiedzenie kilku urzędów "celem przedłożenia zaświadczeń". Ale o frustracjach urzędowych innym razem. 
Pan z wami.
PS Zapomniałam, żeby było miło, parę zdjęć na koniec końców:)







7 komentarzy:

  1. ha ha :) - dobre! uśmiałam się...

    OdpowiedzUsuń
  2. czytasz karpowicza i nie wiesz, że związek przyczynowo-skutkowy nie istnieje?
    wiesz, że mi się ta książka nie podoba. za bardzo perłowy język.

    OdpowiedzUsuń
  3. jestes dziwna Ola la la lalalalla

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedno mnie tylko zastanawia: skoro sama mówisz, że masz stosunek do Kościoła taki, jaki masz, to uważam, że chrzest potraktowałaś jako ,,spotkanie rodzinne, prezenty" i jeszcze ,,co ludzie powiedzą". Masz całkiem olewczy stosunek do Kościoła, obrażasz uczucia religijne potencjalnych czytelników chrześcijan, bo wszelkie słowa typu: on, jego, itp. mające nazwać Boga i Osoby Trójcy, pisze się z dużej litery z szacunku, ale i z powodu gramatyki języka polskiego, a więc ,,On", ,,Jego" (odnośnie Ducha Świętego). Obrażasz katolików, bo Twoim awatarem jest obraz Matki Bożej, a obok tego Wizerunku masz wulgaryzmy w opisie profilu. Wszystkiego dobrego, ale kilka rzeczy mi się naprawdę nie podoba,

    życzliwy

    OdpowiedzUsuń
  5. mój blog - moja sprawa, jak sie tu cos komus nie podoba to nie musi czytac przeciez nie zmuszam.

    OdpowiedzUsuń
  6. a i mógłbyś się Andrzeju podpisać ;]

    OdpowiedzUsuń