wtorek, 9 grudnia 2014

bejbiajnsztajn

W ręce wpadła mi (a konkretnie została mi pożyczona przez J. ;)) książka, traktująca o błędach wychowawczych współczesnych rodziców, które to owe błędy polegają na wywieraniu zbyt dużej presji na swoich dziecięciach. Masa rodziców podejmuje próby uczynienia ze swoich młodych geniuszy, poprzez zalewanie ich masą interaktywnych zabawek we wczesnym niemowlęctwie, zmuszanie do słuchania Mozarta (którego to muzyka rzekomo ma pozytywny wpływ na rozwój oriantacji przestrzennej, choć tak naprawdę to gówno prawda) i zapisywanie na masę dodatkowych zajęć typu "joga dla roczniaka"(hahahaha ha ha) gdy tylko dziecko stanie w miarę stabilnie na dwóch nogach i wypowie z sensem dwie pierwsze sylaby. Gdy tak sobie ową książke czytałam, przypomniało mi się, że nie dalej jak trzy lata temu sama wpadłam na pomysł, żeby uczyć moje kilkumiesięczne wówczas dziecko czytania metodą globalną. God bless mój słomiany zapał, pomysł ten, skądinąd niedorzeczny, nigdy nie doczekał się realizacji. Niemniej jednak przyłapałam siebie samą na tym, że jednak nie jestem aż tak niepodatna na wpływy i manipulacje, jak miałam czelność o sobie mysleć. Rozważając dalej tę kwestię, przypomniało mi się pierwsze spotkanie dla rodziców w przedszkolu Basi o wdzięcznej nazwie "Stokrotka". Kiedy tylko część oficjalna spotkania dobiegła końca i głos oddany został rodzicom, wiekszość mamusiek aż wychodziła z siebie, by nie przegapić okazji do pochwalenia się osiągnięciami swojego dzieciaka (typu "mówi, że w przedszkolu jest "hajnie")przed publicznością szerszą niż mąż i teściowa. I w tym przypadku po raz kolejny musiałam schylić pokornie głowę przyznając się do własnej słabości, jaką jest zalewanie fejsbukowej tablicy zdjęciami Barbary czy tez filmikami, na których śpiewa, co by jej zrobić kanapkę z tustym hajsem. Kto z nas jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem. Do brzegu. Ewidentnie, każdy człowiek na świecie (nie licząc patologicznych matek chlejących całymi dniami denaturat i tym podobnych wynaturzonych stworów,a i tu stu procent pewności mieć nie mogę) jest dumny ze swojego dziecka i chce się nim chwalić. Znane są nawet przypadki umieszczania na fejsbuku zdjęć pierwszej kupy swojego dziecka, co osobiście uważam za lekka przesadę. Niemniej, czy jest to zdjęcie kupska w nocniku, czy film upamietniający pierwsze kroki, motywacja rodzica jest podobna, jeśli nie taka sama. I to jest w gruncie rzeczy spoko. Dziecko to jednak zlepek najlepszych genów swoich rodziców, a każdy lubi pokazywać światu to co ma najlepsze (jak ktoś nie ma dzieci, to może pokazywać cycki). Każdy też chce, żeby jego dziecko było najmadrzejsze na świecie. Dopóki człowiek nie bzikuje, sprawdzając co trzy dni rozwój dziecka na siatce centylowej i dopatrując się cięzkich uposledzeń, bo według internetu bobo powino juz od czterech dni przewracać się na boki, a się nie przewraca, albo nie bije dziecka reką, pasem czy też cegłą, bo nie chodzi a ma juz rok i pół tygodnia, to jest w porządku. Nie w porządku zaczyna się robić, gdy chcąc spełnić własne ambicje rodzice zaprzęgają swoje młode do wyścigu szczurów zanim owe zaczną cokolwiek kumać z otaczającej je rzeczywistości. No i tu się pojawia problem kolejny. No bo jak tu nie ulegać presji otoczenia, jak całe przedszkole biega na balet, angielski, niemiecki, francuski, mandaryński, kółko małego inżyniera i bóg wie co jeszcze, a Ty mądry rodzicu uważasz, że jest to marnowanie dziecku dzieciństwa( w naszym prowincjonalnym przedszkolu oczywiście nie ma tego zjawiska, w każdym razie aż na taką skalę, ale ogólnie na świecie jest;))? No to ja sobie myślę, że dziecko powinno latać utytłane w błocie z gilem do pasa i grać w piłę czy coś tam innego najdłużej jak to możliwe. Jak ma zostać doktorem inzynierem habilitowanym to zostanie, jeśli nie, to żaden Mozart, ani gadający w trzech językach pies za dwa tysiące osiemset ełro nie pomoże. O właśnie, stwierdzono naukowo, że dziecko nauczy się dwóch języków i w ogóle gadać tylko wówczas, jeśli ma kontakt z żywym człowiekiem, widzi jego twarz itd. Można całymi dniami, przez rok, przez dwa, a nawet trzy lata puszczać bejbiajnsztajnowi rozmówki polsko-angielskie z magnetofonu, kupic zestaw SITA, pokazywać niemieckie kabarety na RTLu, a i tak nie nauczy się ani jednego słowa w obcym języku. Jakże ta natura jest madra i wspaniała! Uroczyście ślubuję, że się nie dam. BTW, tak naprawdę cała ta nagonka na rozwijanie dziecka najlepiej od drugiego tygodnia zycia plodowego jest rzecz jasna kierowana chęcią zysku tych wszystkich firm produkujących gadżety "edukacyjne", trzeba być durniem, żeby tego nie skapować. No. Puszczajmy dzieci boso na trwę, niech jedzą robaki i będą szczęśliwe :)

A teraz co tam u nas? A dziekuję, jakoś leci. Basia zmienia chłopaków w przedszkolu, bo mówi, że jak jest się młodym to można zmieniać, a jak się ma męża to już nie. Basia chce mieć za męża swojego tatę i tu powstaje mały konflikt interesów, ale może się jakoś dogadamy. Z przemysleń filozoficznych, moje dziecko doszło do wniosku, że trzeba kochać wszystkich ludzi i ona właśnie zaczęła kochac wszystkich bez wyjątku. Może to córka boża, żeński odpowiednik Jezuska, nie wiem, ponoć Żydzi wciąż czekają na mesjasza. Współczesny zydowski mesjasz okazał się kobietą - niebywale medialny temat! Basia weszła też w pierwszy w swoim zyciu okres małego bunciku, zaczyna kumać, że oprócz rodziców parę innych osób na świcie też może mieć rację i to mi się akurat nie podoba. Ale co pan zrobisz? Rośnie, śpiewa, tańczy, występuje, pyskuje, kłoci się ze mną, usamodzielnia i jest kurde zaskakującą mądra. Ale o tym kiedy indziej, bo w kontekście pierwszego akapitu nie wypada ;).

Kończę. Kolorowych snów.

1 komentarz:

  1. no no no, powrót w wielkim stylu. niemniej nie podoba mi się to, że jak się nie ma dzieci, to można pokazywać cycki. otóż, to mało eleganckie i dość seksistowskie. a poza tym, jak bym jednak puszczała piosenki po angielsku i kabarety po niemiecku. no przecież nie zaszkodzi.

    OdpowiedzUsuń